Steven Callahan. Rozbitek – siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu recenzja książki
Sam tytuł już sugeruje, że to nie może być książka o czymś przyjemnym, o czymś lekkim, czy błahym. Spędzamy wraz z autorem ponad siedemdziesiąt sześć dni na morzu pokonując blisko tysiąc osiemset mil morskich. Jednak nie płyniemy luksusowym jachtem, promem, katamaranem czy wygodnym statkiem rejsowym. Towarzyszymy Rozbitkowi na małej tratwie, gdzieś daleko od stałego lądu, a dookoła tylko bezkresny ocean.
Po nieoczekiwanym zatonięciu jachtu „Napoleona Solo” podczas samotnego rejsu, niedaleko wysp Kanaryjskich, Steven Callahan musi podjąć długoterminową walkę o przetrwanie. Sam nie wie, co się stało, jak do tego doszło, ani ile to potrwa zanim zostanie ocalony przez grupy poszukiwawcze. Spędzamy z nim każdy długi, gorący dzień oraz bardzo często męczącą noc.
Na szalupie Steven nie ma ze sobą zbyt wielu rzeczy. Dlatego każdy z tych elementów jest szalenie istotny, gdyż od niego zależy czy będzie dane autorowi zobaczyć kolejny wschód słońca, czy nie. Wspólnie wielokrotnie naprawiamy pneumatyczną mini kuszę, która pozwala polować na ryby. Poznajemy budowę i zasadę działania destylatora wody, dzięki któremu autor ma możliwość zdobyć trochę słodkiej wody, aby ugasić pragnienie.
Jednak dla mnie najbardziej interesującym opisem walki o przetrwanie jest wielokrotne łatanie tej samej dziury w obręczy pneumatycznej tratwy. Porażka naprawy szybko przybliżyłaby autora do nieuchronnej śmierci.
Czytając bardzo realistyczne opisy niemal czujemy wszystkie niewygody, których doświadcza autor. Czujemy ból, widzimy rany i strupy na ciele, tak samo jak Steven jesteśmy spragnieni lub szalenie głodni. Wspólnie polujemy na koryfeny lub bronimy się przed rekinami. Codziennie doświadczamy palącego słońca oraz słonej wody, która wyniszcza kolejne fragmenty ciała. Razem z nim czujemy się wyczerpani fizycznie.
W recenzji książki muszę wspomnieć o kapitalnych rysunkach autora, które pokazują jego otoczenie, jego samego, sytuacje na oceanie, na tratwie, które wzmacniają przekaz. Dodatkowo możemy oglądać precyzyjne schematy naprawy kuszy czy destylatora. Dzięki temu możemy jeszcze dokładniej zrozumieć położenie, w jakim znalazł się rozbitek oraz towarzyszące mu problemy.
To niebanalna historia opowiadająca o woli przetrwania, o oczekiwaniu na statek, który go w końcu zauważy, o dryfowaniu w stronę stałego lądu. Pomimo, tak kiepskiej sytuacji, w jakiej znalazł się autor, to nie obwinia on losu, natury, pogody. Jest świadomy tego, że takie sytuacje się czasami zdarzają.
„Żeglarze mogą zostać powaleni w każdym momencie, gdy trwa cisza i podczas sztormu, ale morze nie robi tego z nienawiści czy złośliwości. Nie musi dawać ujścia gniewowi, ani nie może podać pomocnej dłoni. Po prostu istnieje, ogromne, silne i obojętne.” /fragment z książki/
Książki nie czyta się łatwo. To nie tego rodzaju pozycja, którą przekartkowuje się szybko w weekend. Warto poświęcić jej trochę więcej naszego czasu, abyśmy mogli dokładniej zrozumieć, z czym Steven Callahan musi się zmagać, jak wiele z pozoru banalnych rzeczy, w takich warunkach urasta do rangi wielkiego problemu, który stanowi o jego przyszłości.
Sądzę, że to obowiązkowa lektura dla tych, którzy żeglują, a także dla innych, którym nie są obce podróże i sytuacje kryzysowe.