Inwa (Ava) – starożytne miasto w okolicy Mandalay
Zatrzymujemy się w zacisznym miejscu skąd za chwilę wypłyniemy w kierunku Inwa w okolicach Mandalay. Kilka bambusowych chatek, malutka knajpka, gdzie cała rodzina prowadzi rodzinny interes. Dziewczyna z pięknym wzrokiem na twarzy wykonanym z thanaki (birmański rodzaj makijażu) próbuje swoich umiejętności, aby sprzedać wisiorek lub bransoletkę. Znajomość angielskiego wystarcza jej, aby nas przekonać do zakupu drobnej biżuterii. „Morning lucky” powiada, ciesząc się, podobno jesteśmy jej pierwszymi klientami.
Czekamy, aż zbierze się parę osób na przeprawę na drugą stronę rzeki Irrawaddy lokalną tratwą – czyli zaczynamy oglądanie starożytnej stolicy Królestwa Birmańskiego – Inwa.
Rzeka w tym miejscu nie jest specjalnie szeroka, lecz jak widać nie opłaca się stawiać jakiegoś prowizorycznego mostku. A tak pan ma pracę, a ludzie bezpiecznie przeprawiają się na drugą stronę.
Wysiadamy na brzegu, a przed nami kilkanaście gotowych bryczek. Nikt do nas nie podchodzi, nikt nie wymusza. Dobrze wiedzą, że jest to jedyny, rozsądny sposób, dla kogoś kto nie posiada własnego środka lokomocji, aby zobaczyć co ma do zaoferowania Inwa.
Droga jest okropna: nierówne kamienie, trzeba się trzymać, aby nie wypaść. Nasz woźnica jest bardzo sympatyczny, lecz ani słowa po angielsku. Powolutku toczymy się pośród małej wioseczki, dzieci wybiegają i machają na powitanie, starsi serdecznie uśmiechają się do nas.
Inwa (Ava) w języku Pali – Ratnapura znaczy „Miasto Klejnotów”. Pierwszy raz, ponieważ była ona wielokrotnie przenoszona do innych miast przez różnych władców, była uznana jako stolica państwa przez króla Thado Minbya w 1364 roku. Miejsce to znajduje się u zbiegu rzek Irrawaddy i Myint Nge. Król postanowił przekopać kanał pomiędzy rzekami Myint Nge i Myint Tha przez co stała się wyspą. W 1838 roku miejsce to zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi.
Gdzieś przy drodze znajdują się małe stupy, przy których zatrzymujemy się na trochę, przecież nigdzie nam się nie spieszy. Posągi Buddy całkiem nieźle zachowane, stoją pośród upraw.
Pomimo strasznego gorąca na polu obserwujemy rolnika jak przygotowuje pole pod sadzenie, najprawdopodobniej ryżu. Oczywiście nie ma mowy o traktorze czy innej maszynie. Mamy dwa woły zaprzęgnięte do drewnianej konstrukcji, pana z słomkowym kapeluszem na głowie oraz mały bat do „kierowania” bydłem.
Dojeżdżamy do „największej” atrakcji tego miejsca – Bagaya Kyaung. W całości wykonany z drewna tekowego powstał w 1834 roku. Jak opisują w przewodniku misternie zdobiony pięknymi rzeźbami. Nie wchodzimy jednak do środka, gdyż trzeba wykupić specjalny „combo ticket”, przed którym skutecznie bronimy się od jakiegoś czasu. Podziwiamy budowle z zewnątrz i na nasze potrzeby wystarczy.
Nie mamy zamiaru „odhaczyć” kolejnej atrakcji z przewodnika, lecz chcemy tu trochę pobyć. Popatrzeć, pooglądać, pooddychać. Zaparkowane bryczki stoją w oczekiwaniu na swoich „turystów”, pani z gromadką dzieci kuca pod drzewem poprawiając naszyjniki zawieszone na kiju bambusowym. Ktoś inny odpoczywa sobie w cieniu, sympatyczna kobieta sprzedaje zimną wodę.
Jest to niesamowite, że człowiek tak bardzo uzależniony jest od wody. Żar leje się z nieba, wysoki filtr z twarzy dawno spłynął z kolejnymi kroplami potu. Siedzimy na bambusowej ławeczce w cieniu rozłożystego drzewa, delektując się zimna wodą w oczekiwaniu choćby na jeden powiew wiatru.
Nie wiem skąd ci ludzie mają lód w tych warunkach, lecz praktycznie na każdym kroku można kupić butelkę oryginalnie zapakowanej wody, która przemiła pani wyciąga ze skrzynki gdzie leżała pośród wielkich brył lodu. Jest pyszna, chłodna i orzeźwiająca.
Powolutku przemieszczamy się. Mijamy pozostałości murów miejskich, aby skręcić w polną drogę prowadzącą do najwyższego punku Inwa, czyli 30 metrowej wieży strażniczej. Wchodzimy na górne piętro, aby móc podziwiać piękną panoramę byłej stolicy. W oddali widać Sagaing oraz most na rzece Irrawaddy (Ayeyarwady).
Dojeżdżamy do brzegu, serdecznie dziękujemy naszemu driverowi za wycieczkę. Obwożenie turystów bryczkami stanowi ich główne źródło utrzymania. W Polsce chyba praktycznie wyginął zawód kowala, a tutaj proszę miewa się całkiem nieźle. W oczekiwaniu na kolejnych klientów szybka wymiana podwozia: trzeba zdjąć starą podkowę, oczyścić kopyto, parę szlifów pilnikiem, nowe gwoździe, parę szybkich precyzyjnych uderzeń młotkiem i gotowe.
Zbliża się pora obiadowa, zatem płyniemy na drugą stronę, aby usiąść w zaciszu knajpki i zjeść obiadek. Wszędzie na świecie bardzo popularne są napoje typu Coca Cola, Fanta, Sprite. W Birmie można je także kupić, lecz są strasznie drogie ok. 1000K, zatem produkują tutaj ich birmańskie odpowiedniki. I tak np. mamy bardzo popularną Star Cole za 300K. Pyszny napój dosyć mocno przypomina zagraniczny pierwowzór, lecz jest trochę słodszy. Warto sięgać po tego rodzaju „rarytasy”, bo ciężko je będzie dostać gdzieś poza Birmą.
Inwa informacje praktyczne
Aby dostać się do Inwa należy pokonać rzekę. Przeprawa na drugą stronę rzeki na pokładzie lokalnej tratwy to koszt 1200K/os w obie strony, lecz trzeba pamiętać, aby zachować bilet.
Na miejscu najlepiej wynająć bryczkę z woźnicą, który obwiezie nas po całym terenie. Wszyscy podają tą samą nienegocjowaną stawkę 10000K za bryczkę (ceny z listopada 2016 – dzięki Maciek).
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.