Kraina tysiąca pagód, czyli magiczny wschód słońca
Bagan to miejsce w którym nawet największe śpiochy wstają w środku nocy, aby pojechać i zobaczyć magiczny wschód słońca. Wystarczy nastawić budzik na 4:30, zabrać sprzęt fotograficzny i wsiąść na rower. Kraina tysiąca pagód, która w chwili obecnej znajduje się w objęciach Morfeusza, czeka na nas. Czołówka na głowę, rower między nogi i siłą mięśni jedziemy w kierunku jednej ze świątyń, z której mam zamiar uwiecznić dzisiejszy poranek.
Wioska jeszcze śpi. Kompletnie puste ulice, gdzieniegdzie ktoś tam zaspany wychodzi ze swojej chatki. Jest bardzo ciepło, pomimo, że to jeszcze przed wschodem słońca: mam na sobie T-shirta i krótkie spodenki oraz nieodzowne sandały. Powoli pedałuję wzdłuż Nyaung U w stronę Old Bagan.
Po kilkunastu minutach jazdy w zupełnej ciemności natrafiam na chłopaka na skuterze, który najpierw nieśmiało zagaduje, a później proponuje, że chętnie pokaże mi ciekawą pagodę, z której będzie wspaniały widok na okolicę. Nie mam nic do stracenia, zatem jadę za nim.
Wchodzimy po stromych schodach, niebo już powoli staje się szarawe. Nie pozostaje nic innego jak czekać na poranne kolory nieboskłonu, na to co Natura przygotowała na dzisiejsze przedstawienie.
Za chwilę rozpoczyna się spektakl. Ognista kula jest jeszcze schowana za horyzontem, lecz pomimo tego niebo nabiera kolorów. Wszystko zaczyna się od pastelowych żółci i czerwieni. Znad delikatnej mgiełki wynurzają się kolejne wieże pagód (świątynia buddyjska). Zaczyna być coraz jaśniej, już powoli można odczuć powiew ciepłego powietrza, które ze zwiększoną temperaturą zagości tu na cały dzień. Będzie delikatnie otulać i wypełniać okoliczne pagody. Czerwone, starodawne cegły nabierają ciepła. Złote elementy na budowlach odbijają pierwsze promienie porannego słońca, które nieśpiesznie wznosi się ponad tym magicznym terenem.
Kraina tysiąca pagód powoli otrząsa się z objęć nocy i wkracza w kolejny, gorący dzień. Ziemia delikatnie, choć coraz bardziej nagrzewa się od słońca. W oddali widać bryczki zaprzęgnięte w konie, które wzniecają pierwsze tumany kurzu.
Bardzo często o poranku na niebie można zauważyć balony z gorącym powietrzem, które co bogatszych turystów unoszą wysoko nad Baganem, aby z perspektywy lotu ptaka, mogli podziwiać cały teren. Lecz nie tym razem. Mamy szczęście i nic nie zakłóca nam krajobrazu. Mamy go niczym na wyłączność, jakby prywatny seans w kinie, tylko dla nas.
Nastał nowy, gorący dzień, który na pewno będzie obfitował w moc wrażeń.
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.