Namorzynowy las w Kampong Phluk, czyli pływanie w zupie
Nagle wszystko ucichło, nie słychać już żadnych silników łodzi, a jedynie delikatne sunięcie naszej małej łódki po statycznej wodzie. Na rufie siedzi mała dziewczynka, a na dziobie jej tata, którego mięśnie stanowią siłę napędową dłubanki. Powoli wpływamy na teren zalanego, namorzynowego lasu w okolicach wioski Kampong Phluk.
Kolor wody jest zbliżony do koloru kawy z mlekiem. Nic w niej nie widać. Zanurzona dłoń dosłownie parę centymetrów pod powierzchnię całkowicie znika. Z wody wyrastają drzewa i krzaki tworząc las namorzynowy.
Łódka jest dosyć wąska, aby można było przepływać między konarami drzew i innych roślin wystających z wody. Siedzimy w jej środku na trawiastej, kolorowej macie. Nadii podobają się jej kolory, więc ochoczo próbuje się po niej przemieszczać, co powoduje zwiększone bujanie łódki, a przecież nie mamy ochoty zanurzyć się w tej brudnej breji.
Nie do końca jest zainteresowana podziwianiem okolicznych krajobrazów. Reaguje jednak bardzo wyraźnie na każdy dźwięk ptaków, które bacznie nas obserwują z korony drzew, swoim magicznym „A co to…„.
Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że przecież nie ma tu nic ciekawego, tylko brudna woda i wyrastające z niej chaszcze i drzewa, jednak atmosfera jest dosyć interesująca.
Człowiek ma chwilę kompletnie dla siebie, w ciszy i spokoju, przerywanymi „A co to…” może odpocząć od gorąca dnia oraz od zgiełku i hałasu Siem Reap.
Namorzynowy las (Flooded Mangrove Forest) informacje praktyczne
Przypłynęliśmy dużą łodzią, którą płynęliśmy z Kampong Phluk, do zacumowanej barki. Tutaj okazało się, że musimy przesiąść się na mniejszą łódkę, jeżeli chcemy zobaczyć las od wewnątrz. Dookoła było kilkadziesiąt czekających łódeczek na turystów. Każda obowiązkowo na pokładzie miała małą dziewczynkę lub chłopca. Jest tylko mały problem – wymagają od nas, aby kupić bilet na taką wycieczkę (5$ za dorosłą osobę).
Tłumaczenia, że bilet kupiony do wioski Kampong Phluk miał obejmować wszystko, spoczęły na niczym. Facet mówiący bardzo dobrym angielskim, z delikatnie „szyderczym” uśmieszkiem (ach wy naiwni turyści, przecież jesteście bogaci, więc kolejny raz z was zedrzemy – mógł sobie tak pomyśleć) wytłumaczył nam, że niestety zostaliśmy błędnie poinformowani – czytaj oszukani – i nie ma innej opcji, ale że to dobry uczynek, bo wszystkie pieniądze idą do lokalnych mieszkańców.
Coś nie jestem przekonany, bo jak widać to nieźle prosperujący biznes – 5$ od osoby za ok. godzinę pływania po lesie.
PS. Nasz wyjazd „Tajlandia i Kambodża z maluchem u boku” odbył się w terminie 19.01. – 12.02.2014 roku.