Olimp – jak zdobyłem najwyższy szczyt Grecji?
Mityczny Olimp zawsze działa jak magnes – przyciąga i hipnotyzuje. Będąc w niedalekiej odległości od niego, wiedziałem, że będę chciał zobaczyć go dokładnie z bliska, że wejście na jego szczyt i zobaczenie czy nadal zamieszkują go bogowie będzie jednym z moich celów wyjazdu do Grecji. Zatem jak zdobyłem Olimp?
Na początek należy dostać się do miasteczka leżącego u jego podnóży o nazwie Litochoro. Wystartowałem o 8:30 z centrum Litochoro. Najpierw idzie się cały czas wąwozem, wzdłuż strumienia, trawersując zbocza. Nie jest trudno, lecz dosyć uciążliwie. Po około 4 godzinach marszu byłem dopiero na około 1000 m n.p.m., a do szczytu jeszcze długa droga.
Zatrzymałem się na krótki odpoczynek w pustelni Stefanio (mała grota, w której spędził całe swoje życie jeden mnich). Poznałem tam 67-letniego Niemca, z którym kontynuowałem wędrówkę. Naprawdę super facet. Mimo swojego wieku i tego, że w poniedziałek ma mieć operację na kręgosłup to jeszcze chodzi po górach. Wiele mi opowiadał o swoich podróżach. Mam nadzieję, że ja kiedyś też będę mógł snuć takie opowieści właściwie o każdym kontynencie, na którym byłem. Mimo tego, że był w niezłej formie to zwalniał mnie trochę, więc rozstaliśmy się i poszedłem szybciej sam.
Dotarłem po 4,5 godzinach do parkingu o nazwie Prionia (1100 m. n.p.m.). Spotkałem parę Słowaków, od których się dowiedziałem, że można było sobie skrócić ten dystans na Olimp (Mitikas główny, najwyższy wierzchołek masywu Olimp – 2918 m. n.p.m.) o moje 5 godzin, bo oni dojechali na stopa drogą odcinek z Litochoro do Prioni. No tak jakbym wiedział, to udałoby mi się wejść w ciągu jednego dnia i jeszcze tego samego zejść. Tutaj dopiero okazało się naprawdę, co mnie czeka. Z Prioni do najbliższego schroniska, czyli Spilios Agapitos (2060 m. n.p.m.) trasa zajmuje 2,5 godziny, dalej ze schroniska na szczyt to kolejne 5 godzin. Oczywiście wszystko orientacyjnie.
Teraz czeka mnie ostre podejście 1000 metrów w pionie w ciągu 2,5 godziny. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Cały czas ostro pod górę. Powoli moje szybkie tempo spadało. Wreszcie doszedłem do schroniska i zauważyłem, że mam całkiem niezły czas. Niestety nie miałem tego czasu aż tak dużo, więc nie zdążyłbym wejść na szczyt i zdołać jeszcze przed zmrokiem zejść. Dowiedziałem się, że w schronisku noc kosztuje 10 EUR. Miałem ledwo 15EUR przy sobie, więc postanowiłem, że ta opcja odpada. Po krótkim odpoczynku poszedłem żwawo do góry. Doszedłem, gdzieś na wysokość 2500 metrów i zaczęły się kończyć jakiekolwiek krzaki, więc postanowiłem, że właśnie w tym miejscu zanocuję.
Niestety nie miałem ze sobą śpiwora, więc zjadłem przedostatnią kanapkę, założyłem wszystko, co miałem na siebie, wszedłem do plecaka tak głęboko jak się dało, ułożyłem sobie z kamieni wygodną półkę pod krzakiem i poszedłem spać. Byłem dosyć mocno zmęczony. Niestety po jakimś czasie okazało się, ze wzmaga się wiatr i temperatura zaczęła spadać. Myślę sobie, że jak spadnie poniżej 0 st. w nocy to będzie niezła jazda. Po szybkiej kalkulacji postanowiłem, że zejdę do schroniska i tam przenocuję.
W Spilios Agapitos okazało się, że nie ma już wolnych miejsc, ale po błaganiach pani znalazła mi miejsce i koc w jadalni. Wieczorem poznałem fajnego studenta z Izraela i panią doktor z Serbii. Było naprawdę bardzo sympatycznie: Niemcy, Serbowie, Hiszpanie, Anglicy i inne narodowości. W miłej atmosferze międzynarodowych rozmów mijał wieczór.
Następnego dnia pobudka o 6:00 i 40 minut później już na szlaku. Pierwotnie szedłem razem z klubem wysokogórskim z Serbii, lecz rozpiętość wieku była ogromna, od 20 do 70 lat, więc szybkość poruszania była dosyć wolna. Doszliśmy razem na jakieś 2500 metrów, w miejscu mniej więcej gdzie miałem zamiar nocować. Razem ze studentem z Izraela (imienia nie wypowiem, lecz było podobne trochę do Gandalfa), poszliśmy dalej nieco szybciej. Szlak najpierw wprowadzał nas na szczyt Skala 2817 m n.p.m., to zajęło nam jakieś 3,5 godziny i dalej już tylko 1 godzina trawersowanie zbocza.
Trawers nie był trudny, lecz trzeba było bardzo uważać na spadające kamienie, gdyż było krucho, no i ta ekspozycja. W lewo i prawo były pionowe ściany kotła lodowcowego. Każda strona to jakieś 1500 metrów. Kilka dni temu w tym miejscu zginął facet, bo się poślizgnął i spadł do jednego z nich. Także trzeba było uważać. Na szczyt wyruszyliśmy ze Skali już w innej grupie. Kilku Hiszpanów, małżeństwo Niemców, ja, 2 Brytyjczyków i mój znajomy z Izraela. Po godzinie trawersowania i łatwego, lecz bardzo ostrożnego wspinania osiągnęliśmy najwyższy wierzchołek Grecji – Mitikas.
Na szczycie oczywiście pamiątkowe zdjęcia, wpis do księgi wejść. Po przeczytaniu kilku stron doszedłem do wniosku, że miałem dużo szczęścia, jeżeli chodzi o warunki pogodowe, ponieważ inni próbowali po kilka razy i dopiero za 5 razem udało im się osiągnąć szczyt, bo zawsze pogoda uniemożliwiała wejście. Na szczycie znajduje się flaga narodowa i olimpijska Ateny 2004. Po krótkim posiłku i odpoczynku postanowiliśmy schodzić. Hiszpanie i Niemcy poszli inną trasą, lecz nikt nie wiedział jak długo zajmuje i którędy dokładnie prowadzi, więc nie chciałem ryzykować, gdyż jak najszybciej chciałem zejść.
Gandalf schodził o wiele wolniej ode mnie, więc za każdym razem czekałem na niego, i w pewnym momencie gdzieś na wysokości 2400 metrów siedzę i widzę schodzącą inną drogą parę, która rozmawiała po polsku. Oczywiście nie omieszkałem zagadnąć. Dowiedziałem się, że mają samochód i jak chcę to mogą mnie podrzucić z Prioni do Parali. Pożegnałem się, że wszystkimi i poszedłem z nimi na parking.
Jak zdobyłem Olimp? Było przyjemnie, momentami ciężko, czasami teren był mocno eksponowany, lecz jest to wycieczka górska, którą można polecić każdemu piechurowi. Wspaniałe widoki i duża satysfakcja, że weszło się na najwyższy szczyt Grecji, na którym zasiadali mityczni bogowie.