Bucket list – czy warto stworzyć własną listę marzeń?
Nowy Rok minął dłuższą chwilę temu. Początek stycznia zawsze serwuje nam podobne treści publikowane w mediach, na portalach czy blogach. Wiele osób kreuje swoje własne postanowienia noworoczne: będę chodziła na fitness, przejdę na dietę, przeczytam x książek, zacznę biegać, oglądnę x filmów itd. U wielu znajomych i na śledzonych przeze mnie blogach o tematyce podróżniczej pojawiają się w tym okresie tzw. bucket list – czyli lista marzeń, miejsc, które każdy chciałby zobaczyć. Niektóre bardzo szczegółowe, inne ogólne. Czasami miejsca powielały się, a czasami bardzo zaskakiwały. Z roku na rok coraz częściej o tym myślałem, czy nie stworzyć takiej własnej, prywatnej bucket list. Jednak najczęściej, nawet nie z braku czasu, lecz przede wszystkim z braku przekonania o słuszności, temat był przeze mnie odkładany na później.
Każdemu w głowie krążą różne pomysły na wyjazdy, na miejsca, które chciałby zobaczyć, wydarzenia, w których chciałby wziąć udział, sytuacje, których chciałby doświadczyć. Mam ich pełną głowę, lecz nigdy nie usiadłem i nie spisałem tego choćby na kartce, bo nie jestem do końca przekonany czy warto. Postanowiłem zapytać swoich znajomych, którzy podobnie do mnie, uwielbiają podróże, czy stworzyli swoją bucket list i jeśli tak to, dlaczego postanowili to zrobić. A może jednak uważają to za zły pomysł?
Najbliżej jest mi chyba do pomysłu Oliwii z bloga http://the-ollie.com/, bo przeglądając zdjęcia w Internecie, czytając relacje z podróży i oglądając filmy zawsze znajduje miejsca, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, a które chciałbym zobaczyć. Bez zapisania sobie pewnie prędzej czy później zapomnę o niektórych, zwłaszcza tych mniej oczywistych.
„Długo broniłam się przed tworzeniem swojej listy. Wydawało mi się to takie oklepane. Z drugiej strony przyłapałam się na tym, że zawsze miałam podobną listę w głowie i dokładnie wiedziałam, jakie kraje chciałabym odwiedzić, jakie miejsca lub zwierzęta zobaczyć. Teraz nie boję się już moich odkryć notować, by nie zapomnieć, nie zgubić. Jednak trzeba uważać, by nie wpaść w swoje własne sidła i nie nastawiać się za bardzo tylko i wyłącznie na to, co sobie zaplanowaliśmy, bo nieraz okazuje się, że przypadek lub świetna okazja może nas wysłać także w cudowne miejsca, wymarzone przesuwając tylko trochę w czasie. Więc uważam, że lista jest bardzo przydatna, nie gubią się miejsca, na które trafia się przypadkiem podczas przeszukiwania Internetu po nocach, łatwiej też poukładać myśli. Minusem może być zbyt duże do niej przywiązanie i brak elastyczności. Myślę, że taką listę warto mieć, choćby po to, żeby w szary, zimny i smutny dzień spojrzeć na nią i zacząć snuć marzenia poprawiając sobie humor.”
Nie do końca zgadzam się z Marcinem Wesołowskim z bloga http://wesolowski.co/, w kwestii niespełnialności pozycji na liście, gdyż uważam, że pośród wszelkich zwyczajnych, takich na wyciągnięcie ręki planów i marzeń, powinny być także takie bardzo ambitne, a często wręcz wydające się mało realne do zrealizowania. Gdyby nie to, w życiu nie odważyłbym się pomyśleć o maratonie. Sam dwa lata temu postanowiłem, że jako osoba, która nigdy nie biegała i uważała, że bieganie jest strasznie nudne to na przekór sobie spróbuję z poziomu „zero” przygotować się przez parę miesięcy, aby ukończyć maraton poniżej 6 godzin. Wiecie co jest w tym najdziwniejsze? Udało mi się – przebiegłem XXXI Maraton Wrocławski w czasie 4:34:01!!! Pokonałem swoją barierę. Natomiast podpisuję się „obiema rękami” pod słowami Marcina „Listy porządkują nasze życie, nadają mu pewnych drogowskazów a także pozwalają, w zupełnie zagonionym życiu, zwolnić na chwile i spojrzeć na to, co dla nas ważne.”.
„Bucket List, lista miejsc do zobaczenia czy też rzeczy do zrobienia przed śmiercią, chodziła za mną od momentu, gdy zobaczyłem film o tymże tytule z Morganem Freemanem i Jackiem Nickolsonem w rolach głównych. Nigdy wcześniej nie miałem potrzeby robienia takich list a przez długi czas po zobaczeniu filmu, uważałem to za kolejny amerykański wynalazek kulturowy. A jednak, zupełnie niedawno, stworzyłem taką listę. Znajdziecie ich wiele w sieci. Jak dla mnie, różnią się one tylko „stopniem spełnialności”. W moim patrzeniu na świat i życie marzenia to cele, które można zrealizować a właściwie należy je realizować. Nie marzę o locie na księżyc czy wejściu na Everest, ponieważ nie odczuwam potrzeby marzenia o rzeczach, których nigdy nie zrobię. Niespełnienie swoich marzeń prowadzi zaś do frustracji i poczucia, że jest się kimś niespełnionym. Bucket List nie jest, więc niczym złym i żadnej krzywdy raczej nam nie wyrządzi posiadanie takiej listy. Listy porządkują nasze życie, nadają mu pewnych drogowskazów a także pozwalają, w zupełnie zagonionym życiu, zwolnić na chwile i spojrzeć na to, co dla nas ważne. Bardziej niebezpieczne od posiadania Bucket List byłoby nieposiadanie marzeń lub ich niespełnienie. Warto, więc taką listę posiadać, niekoniecznie na swoim blogu lub stronie, równie dobrze może ona leżeć na dnie naszej szuflady, oczekując na spełnienie.”
Tak się ciekawie złożyło, że mam dwie koleżanki o imieniu Kamila i obie z nich prowadzą bloga podróżniczego. Jednak podobieństw jest więcej. Obie Kamile piszą o tym, aby zwracać uwagę na bardzo ważną kwestię w kontekście tworzenia bucket list – abyśmy spisywali ją tylko dla siebie i pod siebie, aby miała wymiar prywatnej i idealnie pasującej pod nasze zainteresowania, bez spoglądania na inne listy i innych autorów.
Kamila z bloga Kami Everywhere pisze:
„Podczas niedawnego wyjazdu do Birmy rozmawiam ze świeżo poznaną Francuzką o moich planach podróżniczych. – Robisz sobie bucket listy? – nagle pada z jej ust. – Wiesz, nigdy nie myślałam, by tworzyć taką z niekończącym się spisem miejsc, ale w zeszłym roku napisałam na moim blogu tekst opisujący 28 podróżniczych marzeń na 28 urodziny. – Tak, i co w nim było? – dopytuje się Louise. Zaczynam wymieniać poszczególne miejsca. Udaje mi się chyba doliczyć do dziesięciu. Pozostałych miejsc ze wspomnianej listy nie pamiętam.
Co ta rozmowa mówi o moim stosunku do tzw. bucket list? Zawsze uważałam, że tworzenie typowych list z marzeniami do spełnienia to nie moja bajka. Na mojej liście nie wpisywałam, więc zapalenia cygara i popicia rumem na Kubie (choć to zrobiłam), zatańczenia tanga w Buenos czy wejścia na Burj Khalifa w Dubaju. Według mnie każdy z nas jest na tyle różnorodny, by mieć swoje własne, prywatne i mniej oklepane bucket listy, które nie muszą zawierać niekończącej się listy rzeczy do zrobienia i miejsc do zobaczenia. Dlaczego? Jak pokazuje mój przykład: większości z „marzeń” rok później się już nie pamięta, ponieważ były dodawane do listy na zasadzie – powinno być 28 marzeń, to wymyślę sobie te 28.
Według mnie warto wyciągnąć z zakamarków naszej duszy takie rzeczy, o których MY SAMI marzyliśmy od zawsze. Z tych nietypowych marzeń udało mi się spełnić chociażby odwiedzenie futurystycznej dzielnicy w podparyskim Nanterre, zwanej Cite Picasso, a w planach mam chociażby pojechanie do bośniackiej Srebrenicy czy Czarnobyla – miejsc, które raczej z przyjemnym wypoczynkiem się nie kojarzą, ale dla mnie są bardzo interesujące.
Podsumowując, najlepiej traktować „bucket list” jako pewnego rodzaju wskazówkę przy wyborze naszych kolejnych kierunków podróżniczych, a nie jako listę z miejscami do odhaczenia. W końcu w podróży nie chodzi o to, ile miejsc się widziało, tylko, co się podczas niej przeżyło i co się dzięki danemu wyjazdowi zrozumiało!”
a Kamila z bloga www.mywanderlust.pl podpowiada:
„Muszę przyznać, że mam dość mieszane uczucia, co do wszelkich „bucket list”, chociaż sama mam w głowie ułożoną listę miejsc, które bardzo bym chciała odwiedzić. Kiedy trafiam na takie wyliczania podróżniczych marzeń mam nieodparte wrażenie, że w 90% przypadków przewijają się na nich takie same pozycje, przeważnie obejmujące cały świat. Czytając je sami bezwiednie zaczynamy myśleć, że w miejsca te należy / wypada pojechać. Skoro marzy o nich aż tak wiele osób to muszą to być to obowiązkowe miejsca także dla nas i głupio się przyznać, że jest inaczej. Wiele osób wpada w tą pułapkę, sama też tak miałam jeszcze kilka lat temu. A chyba nie do końca w ten sposób takie listy powinny działać. Każdy z nas ma inne zainteresowania, i tak jak nie przemawia do mnie (póki co) większość pozycji z klasycznej „bucket list”, tak samo wiem, że moje wymarzone miejsca nie zainteresują większości osób (bo mało kto chyba słyszał o Czerniowcach czy Ani). Jak najbardziej jestem za tworzeniem takich list, ale róbmy je dla siebie, żeby poukładać sobie w głowie nasze podróżnicze priorytety i żeby łatwiej było na dobre promocje polować. Ale też nie ograniczajmy się tylko do nich! Marzenia trzeba spełniać, a i życia nie starczy na odkrycie wszystkich pięknych miejsc na świecie!”
Agnieszka z bloga Zależna w podróży przypomina mi o mojej analitycznej części głowy, która uwielbia wszelkiego rodzaju listy, zestawienia, tabelki w excelu, porównania itd. Znajomi podśmiewają się czasami ze mnie, że nawet listę rzeczy do spakowania na wyjazd mam zrobioną w arkuszu kalkulacyjnym i zawsze według niej pakuję się – w życiu trzeba sobie ułatwiać, prawda?
„Uwielbiam listy rzeczy do zrobienia. Jeśli są jednocześnie listami kolejnych marzeń do spełnienia, uwielbiam je tym bardziej. Dawniej z zapałem ściągałam takie listy z sieci i skreślałam kolejne pozycje. Przeglądałam specjalne książki, nie tylko mające tytuł „bucket list”, ale też te „500 najpiękniejszych miejsc…”, „100 miejsc, które musisz zobaczyć” itp. Na blogu tworzę listy dla czytelników, zakładając, że oni też je lubią. Są proste w odbiorze, inspirują, pozwalają zebrać szybkie notatki.
Jednak nigdy nie udało mi się stworzyć swojej „bucket list”. A raczej nie udało mi się jej uaktualniać. Wchodziłam na Pinterest, zbierałam z głowy i z internetu inspiracje i cele, jakie chcę osiągnąć, a potem nigdy do tej listy nie wracałam. Jak chciałam ją robić po raz kolejny, to tę pierwszą usuwałam i zaczynałam od nowa.
Wydaje mi się, że główny problem z ogólną „bucket list” polega na tym, że jest zbyt ogólna. Zamiast niej od jakiegoś czasu tworzę sobie listy krajów. Znajduję w Internecie lub literaturze podróżniczej miejsce, które chcę odwiedzić, lub aktywność, której chcę doświadczyć i zapisuję ją na liście TO DO. Np. Kolumbia – to do, Francja – to do. Wtedy łatwiej się w niej zorientować. Gdy planuję podróż do jakiegoś kraju po prostu zaglądam na odpowiadającą mu listę. Do posiadającej pozycje z Antarktydy, Kanady i Indii „bucket list” na pewno bym nie zajrzała.”
Iza z bloga Love Traveling (Projekt 47 Prefektur) zwróciła uwagę, że jak już tworzyć swój bucket list to powinien być on merytorycznie podzielony na kraje, miejsca, odpowiednie terminy itd. Na pewno taka systematyka ułatwi nam wybranie celu i zorganizowanie swojego wyjazdu na własną rękę, o którym stosunkowo niedawno pisałem.
„Tworzę „bucket list”, bo pamięć jest zawodna, najzwyczajniej w świecie. Coś gdzieś usłyszę, przeczytam, pomyślę, że „warto byłoby odwiedzić!”, ale gdy tego nie zapiszę, prędzej czy później uleci mi z głowy w natłoku innych informacji. Kiedyś zapisywałam wszystko na kartkach, tych, co akurat były pod ręką. Skutek tego był taki, że kartki były wszędzie i nigdzie równocześnie. Zaczęłam tworzyć osobne listy: miasta, które chcę odwiedzić, festiwale, które chcę zobaczyć, muzea, do których chcę zaglądnąć. Niestety ta metoda miała swoje minusy – nie była przestrzenna. Jadąc do danego miasta nie widziałam powiązań z marzeniami do spełnienia na innych „bucket listach”. Dlatego ponownie zrewidowałam swoją metodę i zaczęłam tworzyć… mapy. By były zawsze pod ręką – powstają online i mam do nich dostęp praktycznie wszędzie (tylko nie w Bieszczadach ;) ). Dzięki temu znacznie łatwiej jest mi zaplanować kolejną „trasę marzeń”; nie muszę w tym celu korzystać z przewodnika, bo sama układam własne ścieżki. Ostatnio wprowadziłam kolejną „nowinkę” – wiadomo, bowiem, że parki botaniczne ciekawiej wyglądają latem, skanseny – zimą, a muzea można odwiedzać cały rok. Teraz, gdy jestem w Japonii, uściślenie czasu odwiedzin danego miejsca stało się jeszcze istotniejsze – do danej świątyni można, bowiem dotrzeć autobusem przez cały rok, ale przez kilka dni w roku można również dostać się tam łodzią, w czasie festiwalu świetlików. Dlatego na moich przestrzennych mapach dodałam jeszcze jeden element – czas, stosując różne kolory znaczników.
„Bucket list” jest bardzo wygodną ściągawką w czasie planowania podróży. Opublikowana na blogu lista jest też wskazówką i inspiracją dla innych, że czasem warto samemu wytyczać swoje ścieżki.”
Tati i Michał z bloga Poszli Pojechali zwracają uwagę na jedną bardzo istotną sprawę, której od zawsze się trzymam. Nawet, jeżeli stworzyliście najlepszą na świecie listę lub plan wyjazdu, to jest to tylko i wyłącznie pomoc, a nie może być prawdą objawioną. To są tylko wskazówki, które często mogą doprowadzić nas podczas podróży we wspaniałe miejsca, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia.
„Bucketlist, czyli listę wymarzonych destynacji tworzę zawsze – elektronicznie na Pintereście, w wersji papierowej, nakreślając i zaznaczając, jakie miejsca chcielibyśmy zobaczyć na własne oczy w ciągu życia. Nigdy natomiast nie odczuwaliśmy presji “spełniania marzeń” przy poszukiwaniu biletów czy wyborze kierunku kolejnego wyjazdu. Fakt, widząc bilety w dobrej cenie, decyzję o zakupie podejmowaliśmy szybko – 5 minut i bilety kupione, będzie co będzie. Natomiast życie wiele razy udowodniło nam, że nie można ograniczać się tylko i wyłącznie do swoich marzeń (brzmi dość absurdalnie – zdaję sobie sprawę:)). Wiedza każdego, nawet najbardziej obszerna, nadal jest ograniczona. A świat potrafi zaskakiwać. Np. Na Słowacji odwiedzaliśmy całkiem sporo znanych miejsc. Ale akcentem wyjazdu jednak został ukryty za drzewami gejzer na Siwej Brodzie. Trochę apokaliptyczny widok po prostu zapierał dech. Nie byłoby tego, gdybyśmy się trzymali planu. Albo schowanych plaż, nieoznaczonych w przewodnikach, miasteczek, które skradły nam serca. Ani zachwytu nad kuchnią polską, którą ostatnio odkrywamy w Podkarpackim i Śląskim województwach. Marzmy, zbierajmy ciekawe miejsca do odwiedzenia, planujmy. I pamiętajmy, że mała boczna uliczka, skręt z autostrady albo wyjście nie na tym przystanku mogą zostawić wspomnienia o wiele bardziej jaskrawe i niezapomniane.”
Natalia z bloga http://www.nataliawatras.com/ podpowiada, że jak coś jest zapisane np. na liście to od razu staje się bardziej realne do wykonania. Prawda, że proste?
„W życiu stworzyłam swoją bucket list dosłownie raz. Wyrwałam kawałek papieru z notesu i zapisałam na nim kilka krajów, które chciałam niedługo odwiedzić. Niepracująca studentka z brakiem wolnych terminów nie miała jednak szans zobaczyć w najbliższym czasie Madagaskaru i Nowej Zelandii, poza tym- co wybrać najpierw? Po tym falstarcie biorę się za bucket list jeszcze raz i namawiam, żeby zrobić to samo. Mając kilka(naście, dziesiąt) podróżniczych priorytetów, wiem, że widząc zapisaną czarno na białym Argentynę, czuję, że tak naprawdę właśnie postawiłam pierwszy krok na drodze do tego kraju. Podróż wydaje się realna, ja mam tylko dać jej kopa, żeby taka się stała. Argentyna pozostawiona w ulotnej sferze myśli, szybko zostanie zastąpiona innym pociągającym kierunkiem. Ale cóż z tego, że pojadę gdzieś indziej, skoro nadal chcę do Argentyny? Bucket list ma być marzeniami na papierze. Kiedyś chciałam zobaczyć cały świat, teraz chcę odwiedzić miejsca, które powodują we mnie niewspółmierną do niczego ekscytację. Lista się powiększa, a mimo to, gdy ją widzę, wszystko wydaje się być takie realne! Na dowód, niedługo odhaczam aż dwie pozycje za jednym zamachem – jadę do Maroka niespiesznie poznawać ten kraj, a między wizytami w hammamach, kosztowaniem miejscowej kuchni i pracą, będę łapać fale na desce surfingowej. Warto pisać listy, piszcie swoje!”
Podsumowując, nadal mam troszkę mętlik w głowie, ponieważ liczyłem na bardziej różnorodne opinie, a tu taka niespodzianka – wielkie dzięki za Wasz wkład w ten artykuł. Widocznie prawdą jest, że człowiek otacza się znajomymi podobnymi do siebie. Okazuje się, że praktycznie wszyscy mają swoje własne bucket list – niezależnie czy spisane czy tylko wirtualne i uważają za dobry pomysł, aby je tworzyć. Teraz już nie ma wyjścia. Czuję się przekonany. Będę musiał znaleźć dobrą okazję do zmaterializowania spisu miejsc, które siedzą gdzieś w zakamarkach mojej pamięci. Jednak na pewno będzie to odłożone w czasie, ponieważ, za niedługo wyruszam w kolejną ciekawą podróż, która od dawna chodziła mi po głowie – czyli była na nigdy niespisanej liście bucket list :)
A jak Wy postrzegacie tworzenie bucket list? Macie spisane gdzieś swoje? Ktoś z Was uważa, że nie warto ich robić? Chętnie poczytam Wasze komentarze na ten temat.