Birma – pierwsze minuty w tym kraju, czyli wymiana dolarów
Birma. Na międzynarodowym lotnisku w Rangunie (była stolica Birmy) powitał nas sympatyczny pan z termometrem w ręku. Przystawił aparat do czoła, wskazanie urządzenia było chyba ok, gdyż puścił nas dalej. Następnie inny urzędnik długo oglądał naszą wizę i paszport, przepisywał jakieś dane do dużego, starego zeszytu, a następnie na kartkę, po czym wyciągnął kolejną książkę, aby do niej również coś wpisać. Koniec końców, po kilku minutach zostaliśmy wpuszczeni do Birmy.
Samo lotnisko można powiedzieć, że spełnia wszystkie europejskie standardy, piękny przeszklony budynek, klimatyzacja, wszędzie świecące się od czystości kafelki itd.
Przy oczekiwaniu na bagaż przyczepił się do nas jakiś facet w białej koszuli i longyi. Zagadnął nas skąd jesteśmy, jakie mamy plany itd. Nauczony doświadczeniem z innych krajów, że takich naganiaczy trzeba omijać z daleka, próbowałem go spławić. Jednak facet mówił, bardzo sensownie, także o tym, że dysponuje prywatną taksówką i żebyśmy nie brali tej rządowej. Poradził nam tak samo, abyśmy nie wymieniali pieniędzy tutaj na lotnisku, bo panujący tu oficjalny kurs jest tragiczny (przynajmniej o połowę niższy), lecz gdzieś w mieście.
Przed przyjazdem do Birmy, naczytałem się dużo o tym, co robić, aby dolary, które przywieźliśmy ze sobą, trafiły w głównej mierze do lokalnych mieszkańców, a nie do rządzącej junty wojskowej. Czyli wybierając środek lokomocji, wybieramy zawsze prywatne biura, prywatne taksówki, nie jeździmy koleją, ani statkami należącymi do junty, omijamy, jeżeli się da, niektóre bilety wstępu (np. w Mandalaya Combo ticket) itd.
Pojechaliśmy z kierowcą zaproponowanym przez poznanego pana za 5$ na centralny dworzec autobusowy, skąd chcemy pojechać bezpośrednio do Kinpun. Po drodze poprosiliśmy naszego kierowcę, aby zorganizował wymianę dolarów.
Skręciliśmy z głównej, szutrowej i potwornie dziurawej drogi, w o wiele gorszą (nie wiedziałem, że jest to możliwe) wąską dróżkę, gdzie zatrzymaliśmy rozklekotanego mercedesa. Przed wyjazdem do Birmy, ktoś mi powiedział, że w momencie przekroczenia granicy Birmy, to tak jakby człowiek cofnął się w czasie o kilkadziesiąt lat. Jedno jest pewne – lotnisko to rzeczywiście XX-XXI wiek, lecz wszystko dookoła to maksymalnie XIX.
Dłuższą chwilę czekamy. Podjeżdża facet na rowerze. W ręku trzyma zawinięty, czarny worek na śmieci.
Wymiana dolarów w Birmie.
Wsiadł do samochodu. Oznajmiliśmy, że chcemy wymienić 200$ w dwóch banknotach po 100$ każdy. Rozwiązał supeł swojego czarnego worka i podał nam jeden pakunek. Skrzętnie przeliczyłem: paczuszka zawierała 90 banknotów, każdy po 1000K, czyli 90 000K (kyat’ów – waluta w Birmie). Podałem paczuszkę mojej Adze, aby przeliczyła raz jeszcze i trzymała ją przy sobie. Z drugim pakunkiem postąpiliśmy dokładnie tak samo. Wszystko się zgadzało. Zatem teraz nastąpiło przekazanie wcześniej przez nas przygotowanych dwóch banknotów stu dolarowych.
Teraz nastąpiła wielokrotna weryfikacja, czy banknoty są nieskazitelne i najlepsze w swoim rodzaju. Jednak doniesienia na różnych forach internetowych nie były przesadzone.
Wszystko się zgadzało. Pożegnaliśmy się z Panem i pojechaliśmy na centralny dworzec autobusowy.
Warto tu dodać, że przy wymianie dolarów w Birmie, trzeba bardzo uważać. Coraz częściej nieuczciwi cinkciarze, próbują w różny sposób rodem z filmu Sztos Lubaszenki, oszukać turystę. Wielokrotne przeliczanie i trzymanie przeliczonej kupki pieniędzy pozwoli nam ustrzec się lub zminimalizować szanse oszustwa. Jeżeli mamy jakiekolwiek wątpliwości, po prostu warto zrezygnować i poszukać innego miejsca.
My najczęściej wymienialiśmy pieniądze w guesthousach lub biurach podróży -> kurs był o parę kiatów gorszy niż na ulicy, jednak było bezpiecznie. Nikt nas nie oszukał choćby o kiata.
Kierowca taksówki, po opłaceniu „obowiązkowego” biletu wstępu na dworzec, zawiózł nas w odpowiednie miejsce, skąd odjeżdżają lokalne autobusy do Kinpun. Wjechaliśmy na centralny dworzec autobusowy, czyli miejsce skąd odjeżdża najwięcej autobusów do całej Birmy, a z zewnątrz wydawało się, że to wysypisko śmieci lub złomowisko.
Co pierwsze nas uderzyło to mnóstwo walających się śmieci, całe tabuny ludzi próbujące coś sprzedać. Brak asfaltu – wszystko jest na piasku lub kamieniach lub na czymś, co imituje z zewnątrz asfalt. Małe, brudne klitki, które służą jako agencje biletowe. Wszędzie niezliczone ilości autobusów lub tworów, które je przypominają oraz wielokrotnie przeładowane ogromne ciężarówki. Oj jest klimat – będzie extra.
Kupiliśmy bilety i zajęliśmy miejsce w autobusie. Jako jedyni biali tworzyliśmy nie lada atrakcję turystyczną dla lokalnej społeczności. Trzymamy kciuki, aby „maszyna”, w której obecnie siedzimy, rzeczywiście potrafiła jeździć, i aby bezpiecznie dowiozła nas na miejsce.
Jak się później okazało wiele rzeczy dopiero nas zaskoczy, a zwykła, wydawać by się mogło, podróż autobusem, będzie specyficzna i jedyna w swoim rodzaju.
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.