Długa droga z Mandalay do Bagan
Bilety na transport autobusem z Mandalay do Bagan kupiliśmy dzień wcześniej u pośrednika Seven Diamonds (9000K/os). Według zapewnień sprzedawcy pojazd miał być z klimatyzacją, dużą ilością miejsca na nogi i generalnie super wygodny. Hmmm, zobaczymy jak będzie wyglądała nasza droga do Bagan.
Dostaliśmy się rano na dworzec autobusowy. Zwyczajne miejsce, mnóstwo ludzi kręcących się wokół budki, która robi za poczekalnie, dookoła zaparkowane wielkie ciężarówy, na które umieszczane są kolejne kilogramy różnych towarów prowadząc do wielokrotnego przeładowania pojazdu. Jedną z bardziej pożądanych umiejętności to precyzyjne układanie, aby wykorzystać każdy centymetr przestrzeni bagażowej.
Oczywiście nie ma nigdzie choćby skrawka asfaltu. Całe podłoże to ubita ziemia z kamieniami, kurzu w porannym powietrzu jest mnóstwo, lecz nie przeszkadza to zbierającym jałmużnę mnichom, czy sprzedawcom jedzenia.
Podjechał nasz „nice bus”. Upewnialiśmy się kilkukrotnie czy to, aby na pewno ten, ponieważ wyglądał zupełnie inaczej niż na zdjęciach. Nie będę wspominał, że miejsca na nogi było jeszcze mniej niż w innych, ale klimatyzacja dawała rady. Wewnątrz było 30 miejsc, czyli dużo mniej niż sprzedanych biletów. Całe szczęście funkcjonują tutaj plastikowe małe taboreciki, które ustawione w przejściu „poszerzają” ilość miejsc siedzących o kolejne 15.
Dodatkowo na dachu znajduje się bagażnik, gdzie wylądowała większość plecaków oraz innych pakunków. Tym razem nie byliśmy jedynymi „białymi”: jechali z nami Kanadyjczycy, Niemcy, Ukraińcy i Hiszpanie.
Wydawać by się mogło, że wszystkie miejsca są zajęte i nie ma szans, aby ktoś jeszcze wsiadł, lecz w tym momencie przyszło parę kolejnych osób z wielkimi worami, czyli znalazły się dodatkowe miejsca stojące w naszym „nice bus”.
Czas ruszać w drogę, wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni, że zmieniamy swoje położenie. Pomagier kierowcy zaraz wrzucił DVD z naukami Buddy, później amerykańskie przeboje w wersji oryginalnej oraz po birmańsku. Każdy zajmuje się sobą: czytanie, słuchanie muzyki. Biedna była jedna dziewczyna, która siedziała niedaleko nas, bo najwyraźniej nie służyła jej jazda autobusem, gdyż 3 drogi spędziła z głową w foliowym woreczku, który skrzętnie, co jakiś czas, uzupełniała…
Po drodze zatrzymywaliśmy się parokrotnie, aby zjeść obiad, dać odpocząć autobusowi, aby można było rozprostować nogi.
Benzyna w Birmie jest sprzedawana na kartki. Każdemu właścicielowi pojazdu przysługują 4 galony (trochę ponad 15 litrów) na tydzień, co nie jest w większości wystarczające. Zatem w całym kraju, praktycznie na każdym kroku są „domowe” stacje benzynowe, w których już bez żadnych ograniczeń można kupić surowiec. Fakt, że benzyna na „czarnym rynku” jest podobno dwukrotnie droższa, lecz dla prywatnych przewoźników jest to jedyna metoda na to, aby utrzymać się w interesie.
Autobus czasami musi pokonać brody, gdyż mostu jeszcze nie ma, a rzeka wezbrała. Tak czy tak jestem pod wrażeniem tego „dzieła techniki”, że pomimo niezachęcającego wyglądu z zewnątrz, to technicznie daje radę.
Tuż przed wjazdem do miasta, zatrzymujemy się na „check point” w celu kupienia specjalnego biletu na archeologiczny teren Bagan (10$/os). Niestety nie idzie obejść tej „przyjemności”. Każdy, przed wjazdem na teren Baganu, musi uiścić tą opłatę.
Po ponad 7 godzinach dojechaliśmy na miejsce, czyli Nyaung U. Teraz pozostało tylko znaleźć nocleg, coś zjeść i nazbierać siły, aby udać się na magiczny zachód słońca.
Bagan – Informacje praktyczne
Jeżeli chodzi o nocleg to z czystym sumieniem mogę polecić: Inwa Guest House. Super miejsce zaraz obok miejscowego targu, pokój czysty, jasny z łazienką i za przystępną cenę (pierwsza noc 10$, każda kolejna 9$). Sympatyczny manager hotelu prosił nas, że jeżeli ktoś nas będzie pytał o nasz pokój 206 to, że mówić, że mieliśmy wcześniej rezerwację. Okazało się, ze znowu działa magia LP, gdyż w opisie polecają właśnie ten pokój, stąd każdy turysta, chce wynająć ten jedyny. Na miejscu można wypożyczyć rowery, które są doskonałym środkiem transportu po okolicy Bagan.
Na jedzenie wybraliśmy się do polecanej przez managera guesthous’a Cheri Land Restaurant. Trzeba przyznać, że obsługa niczym z pięciogwiazdkowego hotelu, jedzenie świeże, duże porcje i pyszne. Całość w ciszy i spokoju.
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.