Mnisi z Bago, czyli poranne zbieranie jałmużny
Wczesna pobudka o godzinie 05:15 i wyruszenie w miasto, aby odnaleźć kolumnę mnichów, którzy wyszli jak co dzień rano na obchód miasta po jałmużnę. Poczekałem przy drodze niedaleko naszego guesthousa, aby podłączyć się pod ich szereg i trochę z nimi powędrować. Była to nieduża grupka około 20 młodych mnichów. Mnisi z Bago bardzo szybkim tempem przemierzali kolejne uliczki miasta.
Przed szeregiem mnichów szedł starszy chłopak, który informował okolicznych mieszkańców, że mnisi już idą. Zasady mówią, że mnich nie może wejść do żadnego domu, a jałmużnę (dary od mieszkańców) mogą otrzymać tylko na ulicy.
Legenda głosi, że kiedyś wydarzyła się następująca sytuacja. Podczas porannego zbierania jałmużny, mnich wszedł do domu, którego właścicielem był bardzo zamożny jubiler. Ów handlarz posiadał nadzwyczajnie drogocenny kamień. W pomieszczeniu nie było nikogo poza gadającą papugą, która na widok mnicha połknęła klejnot. Chwilę później jubiler wszedł do domu i spostrzegł, że nie ma jego błyskotki. Oczywiście oskarżenie padło na mnicha.
Bardzo rozzłoszczony handlarz chwycił kij i zaczął mocno okładać niewinnego mnicha. Niestety ofierze, zasady wywodzące się z religii buddyjskiej, które przyświecały mu całe życie, nie pozwalały powiedzieć, że to nie on zawinił. Był pewien, że jeżeli wyjawiłby prawdę, jubiler zapewne zabiłby ptaka, zatem byłby to wyrok śmierci na inne istnienie. Tuż przed śmiercią mnicha, papuga zachłysnęła się i wypluła z siebie drogocenny kamień. Handlarz zauważył swój błąd, lecz w żaden sposób nie potrafił wynagrodzić cierpień i bólu duchownemu. Od tego tragicznego wydarzenia, jest niepisane prawo, że mnisi nie mogą wchodzić do domów po dary.
Darczyńca zatrzymuje się przed swoim domem, ściąga obuwie, odstawia je na bok i czeka, aż czoło kolumny zatrzyma się, wtedy pierwszy mnich dotyka naczynia, wypowiada błogosławieństwa, małe gabarytowo dary wkłada do swojej miski i rusza dalej. Z tyłu idzie kilku pomocników, którzy odbierają dary i wkładają do odpowiednich wiader. Starszy pan ładuje wszystko na swój wózek i pcha go przez cały czas, aż do samego klasztoru. Jest to ich sposób na przekazanie czegoś mnichom: są zbyt biedni, aby dać jedzenie, zatem ofiarują swoją pomoc, aby być zbawionym. Wszystko odbywa się w ciszy i spokoju. Ofiary składane mnichom są bardzo różne: ryż, warzywa, owoce, słodycze, czasami pieniądze.
Po prawie 2 godzinach kolumna skierowała się w stronę swojego klasztoru. Generalnie w Bago jest bardzo dużo klasztorów, jedne są większe, drugie mniejsze. Ten, do którego zawędrowaliśmy, zamieszkuje 98 młodych mnichów.
Zostałem zaproszony do środka wielkiej sali, gdzie były przygotowane stoliki, przy których mnisi spożywają śniadanie, czyli jeden z 2 posiłków dnia. Drugim jest kolacja w porze wieczornej. Zostało wskazane mi miejsce na bambusowej macie, gdzie za chwilę jeden z pomocników przyniósł herbatę i słodkości. Po dłuższym czasie podeszło do mnie dwóch mnichów i gestem zaprosili mnie, abym poszedł za nimi.
Weszliśmy na górne piętro do pokoju zajmowanego przez ich nauczyciela. Niestety nasza konwersacja nie była zbyt owocna z powodu kiepskiej jakości ich angielskiego. Zatem trochę na migi, trochę machając rękami kontynuowaliśmy rozmowę. Gestami pokazali mi swoje miejsce do spania, uczenia się, medytacji. Oglądałem grube tomy książek i zeszyty, z których studiowali nauki Buddy.
Na dużej sali wszyscy mnisi byli zajęci swoim śniadaniem. Wszyscy w ciszy spożywali posiłek. Nie chciałem im przeszkadzać, zatem tylko siedziałem i obserwowałem, aż jeden z mnichów podszedł i gestami wytłumaczył, że mogę wyciągnąć aparat i robić zdjęcia. Czułem się trochę nieswojo, lecz widać było, że bardzo chcą, abym ich uwiecznił.
Próbowałem bezszelestnie poruszać się po sali, aby nie zmącić ciszy i powoli rejestrowałem to spotkanie. Na koniec podziękowałem za gościnę i poszedłem dalej.
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.