Transport w Mandalay, czy obowiązują tu przepisy drogowe?
Zaczyna się kolejny gorący dzień w wielkim mieście Mandalay. Jest dosyć wcześnie, dlatego ulice nie są jeszcze mocno przepełnione. Jedziemy małym samochodzikiem „blue taxi” w kierunku starożytnych miast. Nasz kierowca skutecznie pokonuje kolejne skrzyżowania, wyprzedzamy skutery i inne samochody i nie mogę się nadziwić, co się tutaj dzieje. Dlaczego nikt nie przestrzega zasad ruchu drogowego?
Już trochę było o transporcie w Birmie, lecz to, czego doświadczyliśmy w Mandalay, wymaga osobnego komentarza. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszyscy uczestnicy ruchu zaczynając wyliczenie od kierowców olbrzymich ciężarówek i autobusów, poprzez samochody osobowe, nieskończenie wiele różnej maści skuterów, motorów i rowerów, a skończywszy na ruchu pieszym to ma się wrażenie, że absolutnie nikt z nich nie przestrzega jakichkolwiek przepisów ruchu drogowego. Czy czynią to z premedytacją?
Na niektórych skrzyżowaniach są światła. Powiem więcej, są to działające światła. Niestety rzadko, kto patrzy na kolor aktualnie sygnalizowanego światła. Kierowca widząc z daleka świecące się na czerwono sygnalizatory, podjeżdża do skrzyżowania, delikatnie zwalnia, aby rozeznać się w sytuacji, czy może na pełnym gazie przejechać przez nie. Ktoś tam z oddali trąbi, gdzieś słychać dźwięk dzwonka „rozpędzonego” rikszarza. Pomiędzy tym wszystkim znajdują się ludzie, którzy też nie zważają na kolory świateł i próbują przedostać się na drugą stronę ulicy. Nie wiele osób przestrzega jakiekolwiek przepisy. Najważniejsze jest, aby szybko dojechać na miejsce.
Kierowca naszego „blue taxi” mówi, że w Mandalay, każdego dnia dochodzi do dużej ilości wypadków. Sądzi, że jest ich przynajmniej kilka dziennie! Patrząc na to z naszej perspektywy i obserwując jak oni jeżdżą oraz na sprawność techniczną ich samochodów nie chce się wierzyć, że w ponad milionowym mieście jest ich tak MAŁO.
Nie ma tutaj policji, która sprawdza czy wszyscy pasażerowie skutera posiadają kask, ponieważ z góry wiadomo, że jest to zbędny i drogi gadżet. Nie wspomnę o tym, że najczęściej jednośladem podróżuje cała rodzina. Konfiguracja bardzo często spotykana na azjatyckich ulicach wielkich miast wygląda następująco: dziecko z przodu przy kierownicy, później dumny tata, zaraz za nim wtulone kolejne dziecko, a stawkę zamyka mama z najmniejszym w rodzinie zawiniętym w chustę na plecach.
Po mieście kursuje coś na kształt autobusów komunikacji miejskiej, a dokładniej są to najczęściej wysłużone Toyoty. Najlepsze i najdroższe miejsca są w szoferce, później mamy miejsca siedzące na drewnianych ławeczkach na pace, jest kilka stojących na specjalnie zmodyfikowanym tylnym zderzaku, no i nie możemy zapomnieć o jeszcze jednym piętrze, a mianowicie do dyspozycji mamy cały dach, gdzie oprócz towarów przewożeni są także ludzie. Nikomu nic nie przeszkadza, najważniejsze, żeby wszyscy się zmieścili i dojechali na miejsce.
Trzeba wziąć poprawkę, że Azja rządzi się swoimi zasadami. Tutaj jak widać to się „jakoś” sprawdza, lecz nie wyobrażam sobie do czego mogłoby doprowadzić takie skrajne nieprzestrzegania kodeksu drogowego np. we Wrocławiu? Wystarczy zaobserwować co dzieje się na głównych skrzyżowaniach miasta, gdy na „chwilę” jest awaria sygnalizacji świetlnej. A może mylę się?
PS. Wyjazd do Birmy odbył się w dniach 5-30.11.2009. Zachęcam do zapoznania się z planem i mapą podróży.