Kawah Ijen – górnicy z piekła rodem
Jest jeszcze ciemno. Słońce dopiero za jakiś czas wzejdzie. Jednak my już startujemy z Paltuding Pos ubitą, dosyć stromą ścieżką, aby wyjść na spotkanie z górnikami z Kawah Ijen (Indonezja, Jawa). Czujemy się prawie jak bohaterowie bajki „Jaś i Małgosia” wiedzeni drogą, na której z ciemności wyłaniają się rozsypane żółte okruszki siarki określające kierunek, w którym mamy podążać.
Co jakiś czas mijamy dwa wiklinowe kosze połączone bambusowym patykiem wyładowane dużymi kawałkami intensywnie żółtej siarki, postawione obok ścieżki, czekające na swojego właściciela.
Pokonujemy kolejne metry, ścieżka zaczyna być coraz bardziej kręta. Wychodzimy z poziomu drzew w teren, gdzie można podziwiać okoliczne wzniesienia spowite w porannej mgle.
Napawamy się kompletną ciszą poranka, która nagle zostaje przerwana delikatnym dźwiękiem „pracującego” drewna. Skrzypienie staje się coraz głośniejsze, coraz bardziej intensywne. Dodatkowo pojawia się powłóczysty odgłos kroków. Po chwili zza zakrętu wyłania się niewielka, szczupła sylwetka chłopca w dżokejce i papierosem w ustach niosąca na barkach kosze z ładunkiem. Gdy tylko nas zobaczył od razu pojawił się uśmiech na jego twarzy. Szybka wymiana pozdrowień „Salamat pagi” – „Pagi pagi” i poszedł dalej. Jego twarz nie zdradzała najmniejszych oznak, że jest mu ciężko, a przecież, jak się później dowiedzieliśmy, górnik niósł grubo ponad 80 kilogramów na swoich barkach.
Czym jesteśmy wyżej, tym ilość górników mijanych po drodze wzrasta. Czasami zatrzymują się i pozwalają zrobić sobie zdjęcie lub pytają o papierosy.
Po około godzinie marszu stromą ścieżką dochodzimy do miejsca ważenia ładunków noszonych przez górników. Stąd zostało zaledwie 30 minut drogi prawie po płaskim, aby osiągnąć krawędź wulkanu Kawah Ijen.
Mamy ogromne szczęście, gdyż sprzyja nam aura i wiatr wieje w przeciwną stronę, dzięki czemu możemy podziwiać otaczający nas krajobraz. Stąd rozpościera się iście zapierający dech w piersiach widok. Kolory otaczającego nas terenu pochodzą niczym z bajki lub kolorowanek dla dzieci. Na samym dole, krater wypełniony jest głębokim na prawie 200 metrów jeziorem o intensywnej, zielonej barwie, z okolic, którego wydobywają się niezliczone ilości szarego dymu i śnieżnobiałej pary. Jedna ze ścian mocno kontrastuje swoją nienaturalnie wyrazistą barwą żółtego. Wierzymy, że za chwilę zza skał wyleci smok ziejący ogniem chroniący pięknej księżniczki. Czujemy się jak bohaterowie baśni.
Niestety jak to zwykle bywa rzeczywistość jest z goła odmienna. Zza skał dociera kolejny raz charakterystyczny dźwięk, a po chwili pojawia się młody chłopak w japonkach z koszem na barkach. Zatrzymuje się przy kamieniach, aby z lekkim grymasem na twarzy, odłożyć ciężki ładunek. Wyciąga z jednego z koszy małą butelkę zawierającą mętny płyn. Pije z niej dwa łyki, przeciera czoło, poprawia dżokejkę i co najważniejsze bierze do ust papierosa i odpala go serdecznie się do nas uśmiechając.
Schodzimy tą samą ścieżką, którą on przed chwilą podchodził. Mnóstwo ruchomych kamieni, miejscami bardzo wąska i strasznie stroma. Mijamy kolejnych górników. Każdy z nich ma wyładowane kosze „żółtym złotem”.
Na samym dole dopiero widać, co tu się dzieje. Z czystym sumieniem mógłbym określić wulkan Kawah Ijen jako „Piekło na Ziemi”. Bajeczne jezioro, które widzieliśmy z góry nie zawiera wody, a jedynie w czystej postaci kwas siarkowy zmieszany z innymi szkodliwymi substancjami. Jest to największy zbiornik kwasu na Ziemi. Nic dziwnego, że upadek do niego francuskiego turysty parę lat temu, zakończył się natychmiastową śmiercią.
Na jednej ze ścian znajduje się pajęczyna czarnych, ceramicznych rur, którymi to prowadzone są wulkaniczne gazy (fumarole). Po ich ochłodzeniu otrzymuje się ciemno-czerwoną maź, czyli płynną postać siarki. W chwilę później, gdy zastyga staje się idealnie żółta. Podobno w ten sposób z wnętrza Ziemi wyrzucane są ponad cztery tony krystalicznej substancji dziennie. Naukowcy uważają, że w tym procesie powstaje tutaj surowiec o czystości sięgającej 99%.
Siarka jest tu główną bohaterką tego miejsca. Dla nieco ponad 300 górników jest powodem wstawania w środku nocy i wędrówki w ciemnościach na szczyt wulkanu Kawah Ijen. Można powiedzieć, że dzięki niej mają pracę, którą wykonują z narażeniem życia, lecz jest to ich świadomy wybór, jedyny sposób zarabiania na utrzymanie rodziny.
Metalowymi prętami rozłupują kawałki materiału, który przed chwilą zastygł. Wszystko odbywa się w nieustannie towarzyszącym żrącym dymie wydobywającym się z rur oraz różnych niebezpiecznych substancji. Górnicy nie mają żadnych zabezpieczeń poza kawałkiem ręcznika zwisającego z szyi, którego końcówkę zagryzają w buzi. Kilka, kilkanaście stuknięć i udało się pozyskać duży kawałek siarki. Można na chwilę wycofać się z miejsca najbardziej niebezpiecznego. Kilka głębokich wdechów „czystego” powietrza, przetarcie w przesiąknięte ubrania, załzawionych oczu i znowu trzeba tam wrócić, aby ukruszyć kolejny kawałek. I tak krok po kroku, minuta po minucie, aż oba kosze będą wystarczająco zapełnione. Brak tu jakichkolwiek przepisów BHP. A może są? Tylko nikt tego nie pilnuje?
Chciałem zrobić zdjęcie z bardzo bliska, zatem podszedłem do nich. Kilka wyzwoleń migawki później, wiatr zawiał w moją stronę i znalazłem się cały w oparach. W pierwszej chwili, amator taki jak ja, chcąc wyjść z opresji wstrzymuje oddech i próbuje uciekać. Dym jest tak bardzo żrący, że muszę zamknąć oczy. Postanawiam, że jednak to przeczekam. Jednak powietrze w płucach powoli kończy się i muszę zaczerpnąć powietrza. Próbuję przez nos – strasznie boli, gryzie i czuć jakby paliło od wewnątrz moją śluzówkę. Kolejna próba tym razem przez usta kończy się podobnie, pomimo chusty i rękawa polara. Mam wrażenie, że trwa to nieskończenie długo. Wreszcie wiatr zmienia kierunek i mogę bezpiecznie otworzyć oczy, aby znaleźć drogę ucieczki.
Krztuszę się i pluję jeszcze kilka minut po całym zajściu. Mam wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Jeszcze przez pół dnia po tym wydarzeniu, czuję w płucach pozostałości tego „czegoś”.
Przez kilka sekund doświadczyłem tego, co oni muszą znosić przez kilkadziesiąt lat. Przez to wielu z nich ma poważne problemy z drogami oddechowymi.
Kosze są załadowane odpowiednią ilością, co oznacza , że ładunek ma od 60 do ponad 100 kg. Wszystko musi być idealnie ułożone, aby oba kosze były dobrze wyważone. Później następuje etap wiązania i gotowe. Teraz pozostaje wypalić papierosa i za chwilę wyruszyć w drogę. Przed nimi na początek do pokonania 200 metrów pionu po chybotliwych kamieniach.
Pałąk łączący oba kosze ląduje na jednym barku. Z daleka widać ogromne deformacje ich pleców od noszenia nienaturalnie ciężkich ładunków. Zwyrodnienia, zgrubienia, narośle to niestety konsekwencje wykonywania tej pracy. Część z górników ma gumowce, lecz duża część ma tylko japonki. Nikt tu jednak nie narzeka na panujące warunki. Cieszą się, że mają pracę.
Jak się okazuje nie każdy może zostać górnikiem. Trzeba mieć specjalne zezwolenie, aby móc tu wydobywać siarkę. Najczęściej można się tu załapać przez koneksje rodzinne lub znajomości.
Po osiągnięciu krawędzi krateru Kawah Ijen krótki odpoczynek. Teraz będzie już łatwo, zostało zaledwie 3,5 km trasy stromą ścieżką w dół do wioski. Po drodze jest jeszcze jeden obowiązkowy przystanek: punk ważenia.
Bardzo prowizoryczna waga. Metalowy hak mieni się w promieniach słońca i czeka. Podchodzi górnik, zawiesza na nim kosz, przesuwa ciężarek i patrzy jak bardzo wychyli się wskazówka. Tym razem 105 kg!!!. Na nikim, oprócz turystów, nie robi to wrażenia. Praktycznie dla każdego z nich to taka norma. Zadowolony i uśmiechnięty odbiera karteczkę z zapisaną wagą, która będzie niezbędna, żeby otrzymać wypłatę za ładunek. Szybko sobie kalkuluję w głowie ile to będzie na rupie: 105 x 620 IDR = 65100 IDR, czyli niecałe 8$!!! Tylko 8$ za taką heroiczną pracę. Górnik zabiera swoje kosze i idzie dalej.
Nie ma czasu na odpoczynek,przecież to dopiero pierwszy transport tego dnia. Jeszcze przynajmniej jeden, lecz w głowie mu świta, że może dzisiaj zdąży obrócić jeszcze dwa razy? Jego trasa kończy się w wiosce, gdzie jest duża ciężarówka, do której wrzucane są wszystkie kawałki siarki. Załadowany samochód odjeżdża do fabryki w Licin, a nasz górnik zaczyna wspinaczkę z powrotem do krateru Kawah Ijen. I tak wygląda każdy dzień jego pracy.
Cały czas zachodziłem w głowę, dlaczego w XXI wieku nadal tutejszą pracę wykonują ludzie narażając swoje życie i zdrowie. Dlaczego w Kawah Ijen nie zostało to zastąpione przez przemysłowe metody wydobywcze i maszyny? Niestety odpowiedź jest banalna: tak jest taniej.
PS. Wyjazd do Indonezji odbył się w terminie 12.09 – 07.10.2011.