Nadia w Ta Prohm, czyli nowa część Tomb Ridera
Kto kojarzy piękną Angelinę Jolie, w obcisłym kostiumie z dwoma wielkimi pistoletami, biegającą po świątyni, która jest porośnięta przez wielkie, magiczne drzewa? Pewnie nie jeden facet. Dokładnie tam, czyli Ta Prohm – współczesna nazwa starożytnej świątyni Rajavihara, Nadia postanowiła nas zabrać ze sobą, żeby pokazać piękno tego miejsca.
W przyjemnym cieniu, który tworzą ogromne drzewa, podążamy uklepaną, piaszczystą ścieżką w głąb cały czas dokładnie rozglądając się czy nie grozi nam jakieś niebezpieczeństwo. Latające ptaki swoim szczebiotem nadają dodatkowego klimatu, który udziela się całej naszej trójce. Powolutku, nieśpiesznie idziemy do głównej bramy, która zaprowadzi nas do centrum świątyni Ta Prohm.
Początki tego miejsca datuje się na druga połowę XII w., gdy na polecenie króla Khmerów Dżajawarmana VII rozpoczęto budowę świątyni ku czci jego matki. Według tego, co podaje profesor Pałkiewicz (na podstawie odczytanej inskrypcji) teren ten był zamieszkiwany przez kilka tysięcy duchownych i kilkadziesiąt „niebiańskich tancerek”. Podobno w świątynnym skarbcu przechowywano „5 ton srebra, 35 diamentów, 45 tysięcy pereł i 4500 drogocennych kamieni” /J. Pałkiewicz, Angkor/.
Jednak od tamtych czasów wiele się tutaj zmieniło. Agresywna ekspansja przyrody sukcesywnie i nieśpiesznie niszczy to miejsce. Potężne konary drzew kapokowych wtargnęły do wnętrz Ta Prohm i z biegiem lat stały się jej integralną częścią. Do tego stopnia wkomponowały się w jej mury, że nie sposób je w chwili obecnej usunąć, bez uszczerbku na budowlach.
Właśnie te ogromne drzewa i plątanina ich konarów, niczym macek oplatających ściany świątyni, przyciąga rok rocznie tłumy turystów. Każdy chce zobaczyć jak to wygląda w rzeczywistości, jak prezentują się kamienne mury rozpychane przez drzewa. Matka Natura ustala tu reguły i widoczny na pierwszy rzut oka nieład i chaos konarów pokrywający budowle, ma swój standard, swój plan.
Nadia biega pomiędzy poszczególnymi korytarzami oglądając płaskorzeźby. Drzewami za bardzo nie przejmuję się pewnie przez to, że są zbyt duże dla niej i nawet zadzierając blond główkę nie jest w stanie dosięgnąć wzrokiem do najwyższych konarów. Ku uciesze pozostałych turystów nie robi sobie nic z często wyzwalanych migawek, gdy szkło obiektywu jest zwrócone w jej stronę – „One dolar” żartujemy sobie, niczym lokalni Kambodżanie.
Popołudnie w Ta Prohm powoli dobiega końca, pomimo dosyć dużego zacienienia w tym miejscu, to jednak słońce dosyć mocno dało nam się we znaki i trochę już zmęczeni żegnamy Larę Croft i scenerię epizodu z Tomb Ridera. Do następnego razu.
PS. Nasz wyjazd „Tajlandia i Kambodża z maluchem u boku” odbył się w terminie 19.01. – 12.02.2014 roku.