Czy warto pojechać nad polskie morze?
Przechadzamy się główną promenadą w Międzyzdrojach. Beztrosko idziemy szerokim chodnikiem nie zważając na to, że ktoś nas trąci łokciem. Po prostu tego „ktosia” jeszcze nie ma. Hordy turystów zawitają nad polskie morze dopiero za parę tygodni. Dookoła większość budek z „kiczem made in China” jest jeszcze zamkniętych. Gdzieniegdzie można spotkać otwarty kiosk z resztkami kartek pocztowych z poprzedniego sezonu.
Do budek z goframi, lodami czy innymi słodkościami nie ma kolejek. Nie ma zgiełku i hałasu. Mewa nieśpiesznie skacze po ławeczce. W oddali służby porządkowe miasta szlifują drewniane deski i przygotowują do malowania. Za parę tygodni nie będzie już takiej możliwości. Tysiące turystów będą na nich siedzieć, skakać, a dzieci brudzić.
W parku także widać pośpieszne przygotowania. Przycinanie trawki, porządkowanie grządek, grabienie liści. Wszystko, niczym w parku Keukenhof, ma być dopięte na ostatni guzik. Przecież za chwilę te pieczołowicie pielone trawniki będą stanowiły piękne tło na wakacyjnych zdjęciach z nad polskiego morza.
Jest jeszcze wcześnie, bo mamy połowę kwietnia, zatem w powietrzu unosi się przepiękny zapach polskiego morza. Sól, jod i inne elementy wypełniają nasze nozdrza. Całość pozbawiona nieprzyjemnej woni przepalonego oleju nie wymienianego od kilku dni z okolicznych smażalni, taniego ketchupu, czy nadpsutych surówek.
Wiedzeni wspaniałym zapachem wędzonej, świeżej ryby kierujemy się w stronę mini portu rybackiego. Tam na hakach zawieszone od wielu godzin kawałki przepysznych polskich ryb są wędzone w szczypiącym w oczy dymie. Część z nich już gotowa, a jeszcze ciepła, czeka na amatorów pysznego mięska, szkli się i złoci w promieniach słońca.
Na brzegu stoją przechylone kutry rybackie, które niedawno wróciły z połowów. Dookoła skrzeczą mewy, które stoją w blokach startowych, aby złapać choć fragment ryby, którą wyciągają z sieci rybacy.
W powietrzu unosi się specyficzny zapach, który jak dla mnie nieodłącznie kojarzy się z polskim morzem. Panie i panowie w grubych sztormiakach i gumowych rękawicach ładują ryby do plastikowych skrzynek, klarują liny i układają sieci. Pełne skrzynki przenoszone są z plaży na betonowy chodnik, skąd podnośnik zabiera całość do chłodni. Dalej to już tylko ważenie i załadunek na czekające ciężarówki i świeża, polska ryba zaczyna swoją podróż po Polsce.
Nam pozostaje udać się do okolicznej smażalni, gdzie właścicielem jest rybak z krwi i kości od kilkudziesięciu lat. To gwarancja świeżości i wybornego smaku.
Tak właśnie wygląda polskie morze przed sezonem, tutaj w Międzyzdrojach. Warto tu przyjechać i po prostu pobyć trochę.
Wieczorem zaczyna się spektakl, czyli „Zachód słońca nad morzem” – punkt obowiązkowy w programie zwiedzania polskiego morza.