Jak zacząć nurkować?
Sprawa wydaje się banalnie prosta: człowiek zakłada na siebie kilka różnych sprzętów, kładzie się na wodzie, po chwili dyszy niczym Lord Vader i zanurza się pod taflą, aby płynąć coraz głębiej i głębiej, gdzie piękna rafa, kolorowe rybki, ciekawe wraki i generalnie mnóstwo innych interesujących elementów. Jednak mój umysł analityczny nie pozwala mi robić i zabierać się za coś, na czym się nie znam lub nie mam wystarczającej wiedzy o tym jak coś działa i na czym to polega, więc wymyśliłem sobie, że pójdę na „prawdziwy” kurs, gdzie nauczę się wszystkiego od podstaw. Zatem jak zacząć nurkować ?
Będąc niedawno na Koh Tao, aż mnie korciło, aby zrobić sobie szybki kursik w PADI, gdzie w pięknych tropikalnych sceneriach w 2-3 dni z każdego leszcza robi się „wytrawnego” nurka, jednak to kłóci się z moją filozofią poznawczą – jak już się za coś zabieram to robię to porządnie.
No i wykrakałem. Zapisałem się na kurs, ale nie taki zwykły jakich pełno, nie taki, że chwila moczenia się w basenie i można już jechać dalej. Zaczęliśmy od zwykłych zajęć basenowych. Człowiek pokonywał kolejne metry w wodzie, oswajał się ze środowiskiem wodnym, uczył kontrolować ruchy, relaksować się, ćwiczył bezdechy. „Już po dwóch miesiącach” w programie pojawiła się maska z fajką i wszelkiego rodzaju „zabawy”. Po kolejnych kilku zajęciach wprowadzono poruszanie się w płetwach i zintensyfikowano ćwiczenia w przedmuchiwaniu masek. Wreszcie pojawiły się butle z automatami i każdy mógł spróbować o co chodzi w tych dialogach rodem z Star Treku. Pływanie na bezdechu do butli, wymiana automatami w parze, trójkach, czwórkach, a i czasami w piątkach, kolejne przedmuchiwania w maskach i tak mijały tygodnie na basenie. Pod koniec „sezonu basenowego” pojawiły się jackety i każdy mógł chwilę pobawić się w pełnym rynsztunku i zobaczyć o co to chodzi, choć do nurkowania to jeszcze daleko.
Pomimo tego, że tyle ćwiczyliśmy, że tak dużo poświęcaliśmy czasu na ćwiczenia, to jednak nadal w tyle głowy czułem niedosyt, że mało jest tych powtórzeń, że nadal nie czuję się pewnie, czy aby w sytuacji awaryjnej będę potrafił dobrze się zachować, czy mój mózg jest na tyle wytrenowany, że emocje nie wezmą góry i w sposób opanowany przejdę przez każdą trudność? Z gruntu jaskiniowego, gdy w klubie prowadzimy kursy, to młody adept taternictwa jaskiniowego, zanim pojedzie w jaskinie to tyle razy wykona przepięcie się przez węzeł, dokona zjazdu lub pokona wiele metrów liny wychodząc na przyrządach, że nie musi o niczym pamiętać, bo nabył te umiejętności przez sukcesywne ich powtarzania i są one zakodowane w jego mechanice ruchu. Dokładnie tego samego oczekiwałem na tym kursie. Tego, że wejdzie mi to w nawyk, że będę dane ćwiczenia wykonywał bezwiednie, mechanicznie, bez cienia wątpliwości lub strachu. Niby „oczywista oczywistość” a jednak przychodzi to z czasem i czym więcej się tego uczymy i powtarzamy, tym szybciej czujemy się bardziej komfortowo w wodzie. Tyle w teorii, bo jak rzeczywistość pokazała – kompletnie inaczej robi się ćwiczenia na 2-3 metrach głębokości, a zupełnie inaczej na 5, 10, 20, czy 30 metrach. Jednak jak zawsze psychika jest najważniejsza.
Wtedy przypominały mi się zawsze 2-3 dniowe kursy w egzotycznych krajach, kiedy to tamtejsi adepci muszą nauczyć się tego wszystkiego co my tu robimy od kilku miesięcy, a co z nurkowaniem na razie jeszcze ma niewiele wspólnego, w te 2-3 dni. Jak oni to robią? Jednak nawet to, że jesteśmy lepiej wytrenowani, że robiliśmy to dziesiątki lub nawet setki razy nie uspokajało mnie w 100%.
Pod koniec pojechaliśmy na 7 metrowej głębokości basen w Rudzie Śląskiej. Tutaj głębokość w sumie żadna, a jednak budzi respekt. Pamiętam, że jak już ubrałem na siebie cały ten ekwipunek i wszedłem do wody to miałem chwilę zwątpienia, czy aby na pewno wszystko pójdzie tak jak powinno. Jednak kompletnie inaczej wykonuje się ćwiczenia mając nad sobą prawie 7 metrów wody, pierwsze przedmuchanie maski na tej głębokości było z goła odmienne od tego, co robiliśmy wcześniej. Zabawy z pływaniem na octopusie partnera lub na jednym automacie też na początku dostarczały pewnej adrenaliny, która z biegiem czasu wracała na swój normalny poziom. Tutaj wreszcie poczułem, że kontroluję siebie i to co robię pod wodą, że kolejne przećwiczenie sytuacji awaryjnych utwierdzają mnie, że mogę polegać na sobie oraz na moim partnerze, że to wszystko składa się w całość i powoli z puzzli wychodzi obrazek.
Do tego wszystkiego dochodziły wykłady teoretyczne o technice, o niebezpieczeństwach, chorobach, problemach, czyli w sumie „jak zginąć na 100 sposobów„. Po każdym z nich byłem coraz bardziej przerażony, czytaj coraz bardziej uświadomiony co w tym nieprzyjaznym środowisku może się przydarzyć i na co zwracać szczególną uwagę oraz jak temu wszystkiemu przeciwdziałać. Zamysł instruktorów, aby przerazić (uświadomić) był osiągnięty w 100%.
Po tych wszystkich praktycznych, fizycznych, mentalnych i psychicznych przygotowaniach samo nurkowanie to istna zabawa i o tym jak to wszystko czego się nauczyłem sprawdziło się w prawdziwych, realnych warunkach będzie następnym razem. Teraz czuje się wytrenowany i wyćwiczony, jednak do pełnej pewności siebie to musi wiele wody upłynąć. Po wszelkich trudnościach, taką wisienką na torcie był wyjazd nurkowy do Dahabu.