Wschód słońca z Sokolicy – rozważania fotografa amatora
Pomimo że jeszcze niedawno, często zdarzało mi się wstawać na wschody słońca, to nigdy nie miałem możliwości podziwiania tego widoku z dobrze znanego fotografom miejsca w Pieninach, a mianowicie ze szczytu Sokolica. Zawsze było to dla mnie za daleko, lecz tym razem zapowiadał się ciekawy weekend i postanowiłem namówić rodzinkę i tak wylądowaliśmy w Pieninach. Zatem jak wyglądał wschód słońca z Sokolicy?
Czytelnicy, którzy od dłuższego już czasu „podróżują” wirtualnie z nami to pewnie spodziewają się to, co zaraz napiszę. Moje dzielne dziewczyny, Nadia i Aga, smacznie sobie spały, gdy o 4:30 zadzwonił mój budzik i musiałem zebrać się w sobie, aby wstać. Wiecie, że one doskonale radzą sobie w chodzeniu po górach, jaskiniach, czy nawet łatwiejszych wspinaczkach, wielokrotnie towarzyszą mi na różnych plenerach fotograficznych, lecz poza drobnymi wyjątkami, nie ma takiej siły, aby przekonać je, aby wstały z ciepłego łóżka i wybrały się ze mną na wschód słońca. Oczywiście były takie wyjątkowe sytuacje jak np. podziwianie wschodu słońca w Angkor Wat, lecz to faktycznie pojedyncze zdarzenia.
No dobra, udało się pokonać wewnętrzną niechęć i nie wyłączyłem budzika, lecz po cichu zebrałem sprzęt, ubrałem się i wsiadłem do samochodu. Droga na parking, gdzie startuje zielony szlak na Sokolicę, była stosunkowo krótka, gdyż spaliśmy w Szczawnicy. Na miejscu jestem 5:15 rano. Na zewnątrz dosyć chłodno, zdecydowanie pochmurnie i ciemno. Okazało się, że tak jak zawsze wszędzie ze sobą zabieram czołówkę, tak tym razem – pierwszy raz – jej nie zabrałem. Księżyc sprytnie schował się za chmurami, gwiazd również nie było widać, więc całą trasę na szczyt Sokolicy, która zajęła mi jakieś 45 minut, przeszedłem przy świetle lampki w telefonie. Wiem, wiem, amatorszczyzna na maksa.
Na szczycie zameldowałem się o 6:02 i ku mojemu zdziwieniu spotkałem tam 3 osoby, a później doszło jeszcze kilka. Na wierzchołku przy barierkach było dosyć chłodno, wietrznie. Wspólnie oczekiwaliśmy na to, co tego dnia Matka Natura ma nam do zaoferowania. Niestety widoki nie nastrajały pozytywnie, gdyż jak okiem sięgnąć wszędzie chmury, których wg prognozy nie powinno być, a do tego dosyć gęsta mgła. Proste dyskusje, drobne żarciki, przewidywania co to będzie, oczekiwaliśmy na wschód słońca.
Niestety tego poranka, wschód słońca z Sokolicy, nie należał do najlepszych. Co tu dużo pisać, raz na dosłownie kilka sekund, z chmur i mgły wyłoniła się panorama na Tatry, widok na szczyt po drugiej strony Dunajca i tyle. Kolorki również bardzo oszczędnie zagościły na niebie, a rzeki Dunajec wijącej się gdzieś na dole, jak nie było widać, tak do końca się nie ukazała.
Troszkę niepocieszony tym faktem, że ryzyko niepewnej prognozy pogody o wschodzie słońca, niestety się ziściło, schodziłem w stronę parkingu. I tu jednak pojawiła się nagroda za trudy nocnego wstawania. Cały szlak spowity był w bardzo gęstej mgle, a drzewa, które w trakcie podchodzenia były dla mnie zupełnie niewidoczne, mieniły się we wczesno-jesiennych kolorach. Zarejestrowałem kilka kadrów, którymi chciałem się z Wami podzielić.
Może następnym razem będę miał więcej szczęścia i uchwycę kilka ciekawych kadrów wschodu słońca z Sokolicy? Kto wie? Czas pokaże.
Jak wyglądają kulisy takiego poranka i wyjazdu? Wróciłem do pensjonatu przed 9:00, dziewczyny przyszykowały pyszne śniadanie. Po nim zebraliśmy rzeczy, zapakowaliśmy jedzenie i wodę do plecaka i ruszyliśmy na całodzienną wycieczkę, która była głównym punktem naszego wyjazdu. Wspólnie z Nadią zdobywaliśmy kolejny szczyt do Korony Gór Polski – najwyższy szczyt Pienin – Wysoka. Po prostu miałem tego dnia dłuższy dzień o prawie 5 godzin. Zmęczenie wieczorem szybko mnie dopadło i poszliśmy wcześnie spać. Z wielką ulgą zobaczyłem prognozę pogody na następy poranek. Nie musiałem wstawać. O wschodzie słońca miało być pełne zachmurzenie, brak słońca i gęste mgły. Z czystym sumieniem położyłem się spać, nie nastawiając budzika na nieludzką porę.
Czytając powyższe zdania, możecie zadawać sobie pytania. Przecież nie musiałem nigdzie wstawać, nikt mnie nie przymuszał do tego, nie było to żadne komercyjne zlecenie ani kontrakt. To zwykły urlop, gdzie nic nie muszę, a jednak jakaś cząstka mnie, wewnątrz czuje z jednej strony chęć bycia w ciekawym miejscu o wschodzie słońca. Czyli niby to nie jest przymus, a jednak jak czasami świadomie zrezygnuję z porannego wstawania na zdjęcia, a później okazuje się, że warunki były idealne, to czuję wewnętrzny zawód. No nic. Tak po prostu mam.
Nie wiem, dlaczego o tym Wam piszę (jest sobota, godzina 22:34, Nadia już dawno smacznie śpi, a Aga jest w pracy), ale chciałem się z Wami tym podzielić. Kulisy powstawania zdjęć nie zawsze są łatwe, ale jak już się trafi „warun” to wszystko on wynagradza.