Tatry Słowackie – kilka ciekawych tras
Postanowiliśmy rekreacyjnie wybrać się w Tatry Słowackie. Rekreacja oznacza, że to chodzenie dla przyjemności bez zmuszania się na wielogodzinne, męczące trasy. Pakujemy plecaki, kupujemy jedzenie i niezbędny ekwipunek, tak aby przez kilka dni poradzić sobie na szlakach w Tatrach Słowackich, bez schodzenia do miasta.
Wszystko zaczęło się w Zakopanem. Najpierw bus na Łysą Polanę, a dalej wędrówka cepostradą do Morskiego Oka na nocleg. Takie przedbiegi przed mocniejszym uderzeniem, czyli wejściem na Rysy (2499 m. n.p.m.) i dojściem do schroniska przy Popradzkim Stawie (schronisko po słowackiej stronie).
Byliście w Słowackim Raju? Jest bardzo blisko – zobaczcie jak wygląda Słowacki Raj.
Dzień I. Schronisko przy Morskim Oku (1406 m. n.p.m.)- Chata pod Rysami (2250 m. n.p.m.)
Wyszliśmy nie tak wcześnie, bo koło 9:30, kierując się czerwonym szlakiem, który prowadzi na Rysy. Oczywiście dosyć męczące podejście pod Czarny Staw pod Rysami dało wyraźnie się odczuć w jeszcze nie zaaklimatyzowanych organizmach. Krótki odpoczynek przy stawie i wędrówka na Rysy.
Początkowo tylko trochę zalegającego śniegu przy stawie i wspinaczka żlebem do Buli pod Rysami, gdzie już pojawiło się więcej „białego podłoża”. Oczywiście tłumy ludu pędziły tym szlakiem, więc stopnie jak malowane.
Po dosyć długim podejściu zaczęły się łańcuchy, i dziewczyny wyraźnie zwolniły. Nie wiem czy to takie psychologiczne zagranie, bo naprawdę w niektórych miejscach było trudniej i bez łańcuchów i tam radziły sobie wyśmienicie, lecz gdy już kawałek żelastwa, które przecież ma pomagać pojawiło się na horyzoncie to tempo malało. Dziwne!!!
Po pewnym czasie wszyscy jeszcze bardzo dyszący i zmęczeni zameldowaliśmy się na szczycie. Widoczność zerowa. Cały szczyt, przykryty szczelnie chmurami, skutecznie uniemożliwił zobaczenie jakiejkolwiek panoramy, czy to Polskich czy Słowackich Tatr. Zajęło nam to trochę ponad 5 godzin, więc nie jest tak tragicznie biorąc pod uwagę ciężkie plecaki.
Zaczęliśmy schodzić i okazało się, że na samym już początku szlaku prowadzącego do Chaty pod Rysami jest więcej śniegu niż na całym odcinku z Moka!!! Ślizgami, kontrolowanymi bądź nie, doszliśmy do schroniska.
Jedzenie, drobna toaleta i leżenie bykiem, to rozkład jazdy na najbliższe kilka godzin. Całe szczęście, że jest tam butla gazowa, z której można swobodnie korzystać, aby zagotować sobie wrzątek. Wychodek znajduje się 100 metrów od schroniska, a po drodze można umyć się w śniegu, bo koryto z wodą zamarzło!! Nasze krótkie rękawki pewnie pozostaną w plecakach aż do naszego powrotu do domu. Obsługa bardzo miła, i klimat chaty pozytywny.
Dzień II. Chata pod Rysami (2250 m. n.p.m.) – Schronisko nad Popradzkim Stawem (1500 m. n.p.m.)
Bezproblemowe zejście. Początkowo trochę łańcuchów i jakieś stare sznurki w kłopotliwych miejscach. Dosyć mocno padało i widoczność prawie zerowa, co znacznie utrudniło orientacje w terenie.
Mimo to cali przemoczeni dotarliśmy po 2,5 godzinach do schroniska nad Popradzkim Stawem. Do dyspozycji mieliśmy pokój 7 osobowy z łóżkami i pościelą. Brak wrzątku, niemiła obsługa i klimat bardzo komercyjny. Nie polecam. Czułem się jak w jakimś beznadziejnym hotelu z ładnym widokiem na Popradzki Staw i góry.
Dzień III. Schronisko nad Popradzkim Stawem (1500 m. n.p.m.) – Schronisko Téryego (2015 m. n.p.m.)
Obudziliśmy się wcześnie, gdyż chcieliśmy wyjść około 8:00, lecz o 7:00 lało za oknem. Szlak jaki chcieliśmy pokonać to około 8 godzin. Mieliśmy zamiar przyjść tzw. Magistralą do Hrebenioka i tam dalej do Zbójnickiej Chaty, lecz w ulewie nie należało by to ani do przyjemności (nikt masochistą nie jest) ani nie byłoby to bezpieczne!!!
Postanowiliśmy jeszcze przespać deszcz. Koło 9:00 przestało podać i po spakowaniu zmieniliśmy plany i zeszliśmy na dół do kolejki, którą mieliśmy zamiar dojechać do Starego Smokowca i tam uderzyć w góry.
Aby jechać kolejką trzeba nabyć bilety, w kasach (w pociągu drogo około 80 koron za przejazd), ale pani parkingowa na parkingu koło stacji Popradzki Staw, też miała bilety i z małą „dopłata” (1 korona więcej za bilet) można u niej nabyć. Trzeba oczywiście kupić odpowiednią ilość biletów na osobę uzależnione od długości trasy. Na odwrocie każdego biletu jest tabelka, w której trzeba odnaleźć skrzyżowanie stacji początkowej i końcowej i odczytać cyferkę, która mówi o tym ile biletów za 10 koron należy nabyć. Nasza trasa to Popradzki Staw – Stary Smokowiec więc 2 „listki” na głowę i jedziemy. Kasowanie wygląda tak, że trzeba wsunąć bilet do kasownika (normalne), lecz po prawej stronie dziurki wierzchnią stroną do góry i wtedy mamy prawidłowo skasowany bilet, i wtedy i tylko wtedy mamy ważny bilet na przejazd w razie kontroli. Częstotliwość to około 2 pociągi na godzinę, niezależnie od dnia tygodnia, więc nie jest źle.
W Starym Smokowcu szybkie zakupy w okolicznym markecie i idziemy do górnej stacji kolejki torowej czyli Hrebeniok. Można iść drogą jezdną pieszą. Druga opcja (szlak zielony) jest chyba trochę krótsza (500 metrów wg przewodnika), ale co ważne, gdy pada, a w naszym przypadku wystąpiła taka anomalia, to szlak prowadzi lasem, i jesteśmy chronieni drzewami. Po 50 minutach jesteśmy na Hrebenioku (1285 m. n.p.m. – Siodełku). Teraz idziemy już czerwonym szlakiem do Schroniska Zamkovskiego. Można wybrać opcję trochę dłuższą (szlak zielonym, później niebieski), prowadzącą przez wodospady, lecz my mamy już dosyć wody.
W schronisku posilamy się kapuśniakiem i udajemy się dalej, tym razem zielonym szlakiem prowadzącym do Schroniska Téryego (Téryho chata ). Trasa prowadzi dnem Doliny Małej Zimnej Wody, bardzo malownicze widoki na Grań Łomnicy (orograficznie po lewej stronie). Po drodze można zajrzeć do historycznej Koleby Łomnickiej (20 minut od schroniska Zamkovskiego). Końcówka trasy to przekraczanie stromych strumieni. Normalnie nie ma trudności, lecz po takich dużych opadach wody przybrało i suchą stopą nie dało się pokonać tych nurtów. Zabawy było co niemiara, zwłaszcza dla dziewczyn, gdyż trzeba było się mocno nagimnastykować, aby zamoczyć tylko trochę buty, a nie całe.
Jeszcze trochę zakosów i jesteśmy w schronisku. Od razu do nas przychodzi pan schroniskowy – Miro. Mówi, że nie ma już normalnych miejsc i udostępnia nam pokój normalnie przeznaczony dla obsługi z dwoma łóżkami. Prawda, że miło z jego strony. Klimat bardzo pozytywny. Tu wreszcie można poczuć woń gór i prawdziwej górskiej chaty. Toaleta wewnątrz, woda zimna, ale z kranu, jedynie wrzątek trzeba kupować. Miro bardzo chętnie rozmawia z nami, doradza, żartuje. Polecam wszystkim gorąco!!!
Dzień IV. Schronisko Téryego (2015 m. n.p.m.) – Zbójnicka Chata (1960 m. n.p.m.) – Schronisko Téryego (2015 m. n.p.m.)
Plan był taki, aby zrobić taką ładną pętlę. Wystartowaliśmy rano, zaraz po śniadaniu: jajko, dżem, miód, topiony ser, herbata i chleb. Można się najeść. Trasa miała zając około 6 godzin. Po 30 minutach marszu Aga coraz bardziej narzekała na swoją kostkę, która od jakiegoś czasu trochę ją bolała, lecz niestety ból się nasilał. Doszliśmy do miejsca rozgałęzienia szlaków: żółty to do Zbójnickiej Chaty, a zielony na Lodową Przełęcz. Postanowiliśmy, że jednak nie ma sensu z taką nogą gdziekolwiek się ruszać i zostaliśmy podziwiać widoki. Taki mały dzień restowy!!!
Dzień V. Schronisko Téryego (2015 m. n.p.m.) – Lodowa Przełęcz ( 2376 m. n.p.m.) – Jaworzyna (1003 m. n.p.m.)
Zaraz po śniadanku byliśmy już spakowani i wyruszyliśmy w naszą drogę powrotną do cywilizacji, do domu. Niestety piękna pogoda, bezchmurna i z ładnymi widokami, byłą za nami w stronę Starego Smokowca, a w kierunku Lodowej Przełęczy było źle.
Widoczność mała, dochodząca do kilku metrów i do tego dosyć porywisty wiatr. Niezbyt ciekawie, lecz nie mieliśmy innego wyjścia. Bez mniejszych problemów doszliśmy do miejsca gdzie krzyżowały się 2 szlaki. My poszliśmy zielonym na Lodową Przełęcz. Szlak piął się w górę, lecz niebyt stromo. Weszliśmy na grań kotła lodowcowego i tam już naprawdę wiało, widoczność malała z każdym metrem i orientacja, gdzie jest szlak była dosyć trudna.
Czasami gubiliśmy szlak, lecz po paru minutach ponownie dawał się odnaleźć, lecz gdy doszliśmy do żlebu, który jak mi się wydawało powinien doprowadzić nas na przełęcz, szlak całkowicie się urwał. Wiało bardzo mocno i chmury, które nie chciały odejść, bardzo mocno ograniczały widoczność do 3-4 metrów. Najpierw próbowałem znaleźć choćby fragment szlaku w żlebie, którego nachylenie było duże, a dodatkowo był wypełniony cały śniegiem. Były jakieś stare ślady po których poszedłem kilkadziesiąt metrów w pionie, lecz nie znalazłem żadnego znakowania, a nachylenie żlebu wydawało się dosyć duże, więc się wycofałem i zacząłem szukać w okolicznych skałkach. Niestety bez sukcesu. Dziewczyny zostały niżej, zziębnięte i powoli mające dosyć tej całej „letniej” wycieczki. Postanowiłem spróbować jeszcze raz uderzyć po starych śladach do góry żlebu, i jakby to nie przyniosło żadnego sukcesu to powrót do schroniska i do Starego Smokowca.
Wszedłem naprawdę bardzo wysoko i nadal nic. Już chciałem wrócić i zarządzić odwrót, lecz w tym właśnie momencie mocne podmuchy wiatru przewiały na chwileczkę chmurę, w której się znajdowałem i zdołałem zauważyć jakieś 20 metrów wyżej kamienie, na którym był zaznaczony szlak. Dosyć duży fart, bo za chwilę chmura wróciła i znowu nic nie było widać nawet tej małej wysepki kamieni wśród ogromu śniegu.
Wróciłem po dziewczyny i sądziłem ze po skałach może powinno być łatwiej a na pewno bezpieczniej, lecz myliłem się i po małych kłopotach wróciliśmy na płat śniegu i wyrąbując stopnie wspinaliśmy się do góry, aż na przełęcz.
Tam chyba wszyscy bardzo mocno otrząsnęliśmy się z tego całego zdarzenia i zaczęliśmy schodzić w pięknej dolinie Jaworowej, bez wiatru i chmur. Dolina jest naprawdę wspaniała z ogromną ilością ścian do wspinania. Idzie się bardzo przyjemnie, delikatnie schodząc po stopniach. Po pewnym czasie wchodzi się do lasu, w którym nic nie widać i w tym miejscu zaczyna się mozolne schodzenie, bez jakiejkolwiek przyjemności nudząc się po drodze. Niestety Słowacy nie umieścili na szlaku żadnego poza tym „30 minut od Jaworzyny” znaku ile jeszcze pozostało drogi, a bardzo byłoby to przydatne, gdyż my nie wiedzieliśmy czy mamy tak kiepskie tempo, czy nasz przewodnik kłamie i nie mieliśmy żadnego pojęcia ile nam jeszcze zostało drogi. Trasa zajęła nam około 7 godzin, co według przewodnika Nyki to o 1,5 godziny za wolno, lecz według innej mapy w sam raz. Bardzo zmęczeni weszliśmy do sklepu w Jaworzynie, aby kupić jakieś drobiazgi i złapaliśmy stopa do samego Zakopanego.
Podsumowanie
Tatry Słowackie są bardzo przyjemne, puste i przestrzenne. Niestety schroniska jak na kieszenie studenckie są dosyć drogie, a jedynie te wysoko (Chata pod Rysami, Chata Téryego) mają prawdziwy górski klimat. Jeżeli zastanawiacie się, gdzie jakie atrakcje ma do zaoferowania Słowacja na weekend to poczytajcie u Agnieszki na blogu.
PS. Wycieczka odbyła się w terminie 6-12 lipca 2005 roku.