Jazda na słoniu, a kac moralny
Od dłuższego czasu chodził mi po głowie tekst dotyczący mojej niedojrzałości. Od dłuższego czasu mimowolnie „potykam” się o artykuły, komentarze, doniesienia o sytuacji i warunkach słoni w ośrodkach turystycznych gdzieś daleko w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie każdy przybysz może wykupić sobie romantyczną przejażdżkę na słoniu w dżungli. Jednym z moich celów ostatniego wyjazdu do Tajlandii-Kambodży była chęć pokazania Nadii prawdziwego i żywego słonia. Wtedy pomyślałem sobie, że jazda na słoniu to będzie super atrakcja dla półtorarocznej dziewczynki, gdyż zna to zwierzę od urodzenia, ponieważ jedną ze ścian w jej pokoju zdobi niebieski „PU”, co w narzeczu Nadii oznacza słonia, a która jest codziennie podziwiana. Wtedy tak myślałem, a teraz mam kaca, oj wielki jest to KAC.
Ktoś zapyta: „Ale o co chodzi?” Przecież przywieźliście wspaniałe wspomnienia, przecież macie fajne zdjęcie na grzebiecie pięknego słonia, przecież opowiadaliście jak to przyjemnie minął wam dzień. To wszystko prawda – nam dzień minął wspaniale, a co może powiedzieć ten słoń, na którym jechaliśmy pośród egzotycznego lasu? Czy on też był zadowolony?
Jednak trzeba zacząć od początku, bo sam już się w tym trochę pogubiłem. Będąc pierwszy raz w Tajlandii w 2007 roku poszliśmy na trzydniowy trekking w góry, na północy kraju w okolicach Chiang Mai. Jednym z przystanków na trasie były odwiedziny specjalnego obozu dla słoni, gdzie mogliśmy podziwiać te wspaniałe zwierzęta, a także wsiąść na ich grzbiet i pojechać w dżunglę. Będąc pierwszy raz w Azji byliśmy przeszczęśliwi, że możemy doświadczać takich atrakcji. Nasz przewodnik opowiadał jak to miejsce bardzo dba o swoje słonie, które zostały uratowane przed przymusową i ciężką pracą w dżungli przy wyrąbie drzew. Wyjaśniał jak dużo jedzenia muszą dla nich przygotowywać każdego dnia, jak to codziennie myją zwierzęta w rzece i podają smakołyki, że traktują swoich podopiecznych podobnie jak członków swoich rodzin.Rzeczywiście słonie wyglądały na bardzo zadbane, czyste, zadowolone bez jakiegokolwiek ran. Podczas przejażdżki nie było żadnych krzyków, bicia zwierząt czy ranienia, wręcz przeciwnie przewodnik kierowca często głaskał, przytulał, karmił, takie słoniowe pieszczoty. Delikatne ruchy piętą za uchem sterowały słoniem. Wszystko brzmiało bardzo prawdziwie, a my byliśmy zadowoleni, że dzięki naszym pieniądzom zwierzęta są dobrze traktowane i karmione, czyli dobry uczynek.
Po powrocie z wyjazdu dostałem od paru osób wiadomości mówiące o tym, że przyczyniłem się do haniebnego procederu męczenia zwierząt w Tajlandii. Jak to ja? Przecież jeszcze kilkanaście lat temu biegałem z ulotkami uświadamiającymi ludzi, jakie zło wyrządza cyrk, w którym można oglądać popisy zwierząt, że to istne obozy tortur itd., a teraz sam miałbym przyłożyć rękę do męczenia słoni?Nie, to niemożliwe. Na pewno w innych obozach dzieją się niedobre rzeczy, bo przecież w tym, który odwiedziłemwszystko było w porządku. Przecież przed wyborem, sprawdziłem agencję turystyczną, gdzie kupowaliśmy trekking. To na pewno, gdzieś indziej. Sumienie uspokojone.
Minęło trochę czasu. Chciałem pokazać małej Nadii prawdziwego słonia, więc pojechaliśmy do Tajlandii. Chciałem, aby dotknęła zwierzęcia swoimi drobnymi rączkami, aby go pogłaskała, aby wsiadła na jego ogromny grzbiet i się na nim przejechała. Czy chciałem zbyt dużo?
Kilka dni temu trafiłem na tekst Katarzyny Boni, który stał się katalizatorem do tego, aby przelać na papier to co siedziało w mojej głowie.
Pogubiłem się w moich rozważaniach. Nie wiem jak to jest. Świat nigdy nie jest czarno-biały, a ma całą paletę odcieni szarości. Pierwotnie przed napisaniem tego tekstu chciałem poszukać więcej informacji na temat jazdy na słoniu, jednak odpuściłem. Po przeczytaniu artykułu nie miałem ochoty uruchamiać zamieszczonych w nim filmików, powiem więcej nie miałem dość odwagi w sobie, aby przycisnąć Play. Głównie chyba dlatego, że bałem się tego, co mogę tam zobaczyć, że może moje poprzednie tłumaczenia od tego momentu wydadzą się tak banalnie naiwne, że aż wstyd.
Jedno jest pewne – mam ogromne poczucie dyskomfortu, że pomimo, że wydawało mi się, że jestem w miarę świadomą osobą, to jednak pozwoliłem sobie na jazdę na słoniu. Nawet jeżeli przyjmę, że proceder męczenia słoni występuje tylko w niektórych ośrodkach (mam cichą nadzieję, że to tylko znikomy odsetek i że w tych obozach, z których korzystałem to się nie dzieje), tam, gdzie nie byłem, to zaraz w głowie pojawiają się pytania: Jak słoń, na którym jechałeś został nauczony wożenia turystów? Sam się nauczył? Czy tresura opierała się na ogromnej więzi ufnego zwierzęcia i jego wieloletniego opiekuna i był to dobrowolny, powolny proces czy była to droga przez mękę – bicie, tresura i zastraszanie ogniem i prądem? Niestety nie potrafię z czystym sumieniem na nie odpowiedzieć.Jeżeli dołożymy do tego fakt, że pomimo, że słoń to kilkutonowe, wielkie zwierzę, które dysponuje ogromną siłą to jednak jego kręgosłup kompletnie nie nadaje się do wożenia na swoim grzbiecie turystów, to mój kac jest jeszcze większy. W dzisiejszych czasach nie możemy być niczego pewni, jednak warto abyśmy byli przynajmniej świadomi pewnych zachowań i sytuacji.Ograny szlagier w postaci cytatu „Take only memories, leave nothing but footprints” jest tak bardzo prawdziwy i ponadczasowy. Następnym razem, a na pewno jeszcze nie jeden raz, będziemy chcieli podziwiać te wspaniałe zwierzęta, nie skorzystamy z opcji jazda na słoniu. Nadia będzie mądrzejsza od swojego tatusia i wybierze takie miejsce, gdzie nie ma opcji jazdy, gdzie zwierzęta można obserwować, karmić, kąpać w rzece – wystarczy poczytać i poszukać. Tego też życzę wszystkim czytającym – mądrych wyborów, za które później nie będziemy musieli się wstydzić.
PS. Nasz wyjazd „Tajlandia i Kambodża z maluchem u boku” odbył się w terminie 19.01. – 12.02.2014 roku.