Jaskinie na Węgrzech – jaskinia Beke
Dzisiaj ma być mokro i dzielnie. Dzisiejszy plan to Jaskinia Beke. Z tego, co udało się ustalić z naszymi przewodnikami: Bela, Adriann oraz Flaskó Istvan (a. Steve), do połowy jaskini poziom wody jest mniej więcej maksymalnie do wysokości ud, a dalej następuje ten moment, gdzie każdy facet krzyczy falsetem, gdyż wody jest znacznie więcej.
Jedziemy kilka kilometrów drogą, aby pozostawić samochody na zakręcie koło kapliczki. No tak: przed nami zaparkowały 3 samochody na polskich rejestracjach. Człowiek jedzie w obce strony, a tu „nasi”. Dosyć szeroką, lecz bardzo rozmokłą drogą idziemy, aby po ok. 20 minutach stanąć na polance przed otworem. Dobrym pomysłem było od razu założenie kaloszy, bo jest mokro, ślisko i generalnie błotnisto. Przed otworem spotykamy przebierającą się ekipę krakusów, która też uderza do tej samej jaskini.
Jaskinia Beke została odkryta w 1952 roku przez profesora Laszko Jakucsa. Jest to jaskinia pozioma o długości 6,408 metrów, która znajduje się na terenie węgierskiego Parku Narodowego Aggteleki Nemzeti Park.
Po przeprowadzonych w niej badaniach stwierdzono, że w znajdującym się powietrzu wewnątrz korytarzy jest bardzo dużo pierwiastków żelaza, które doskonale leczą choroby górnych dróg oddechowych (astma, zapalenie oskrzeli, przeziębienie). Lekarze dowiedli na wielu przypadkach, że przebywanie w tej jaskini jest doskonałą formą terapii.
Wejście, którego używamy jest sztucznie wydrążone. Wybudowano tu w 1954 roku betonowe schody. Jednak sanatorium znajduje się przy drugim wejściu (powstałe w 1964 roku), ponieważ, nie ma tam problemów z dotarciem: wychodzisz z hotelu i jesteś pod otworem „salonu inhalacyjnego” – jaskini.
Przebieramy się w kombinezony, nieliczni posiadają pianki i startujemy naszą podziemną, mokrą przygodę.
Początek jaskini jest bardzo przyjemny. Cały czas idziemy strumieniem, który wypełnia korytarze. Na razie głębokość do wysokości kalosza, czyli nie jest źle. Za to, to co nas otacza jest warte, aby zatrzymać się na dłużej, rozłożyć statyw i podporządkować sobie część naszej grupy, aby wyzwolić parę razy migawkę.
Jaskinia jest naprawdę pięknej urody. Znajduje się tu bardzo dużo różnych form naciekowych, że praktycznie każde oko powinno się nacieszyć. Przemierzamy kolejne metry tych wspaniałości. Jakoś nikt specjalnie nie krzyczał, gdy woda wlała się do kalosza, a później osiągnęła poziom prawie pasa.
Korytarze są dosyć obszerne, jedynie w kilku miejscach trzeba było się gdzieś wgramolić. W oddali słychać krzyki, przekleństwa, oznaki euforii, lecz wszyscy doskonale wiemy co to oznacza. Poziom wody jest wyższy i trzeba było zanurzyć drogocenne „klejnoty” świata.
Koniec naszej wycieczki znajduje się w ostatnim korytarzu, który prowadzi do sali wykorzystywanej w celach leczniczych przez sanatorium.
Teraz nie pozostaje nic innego jak wracać tą sama drogą. Nie ma już czasu na zdjęcia, wszyscy trochę zmarzli w tej i tak dużo cieplejszej wodzie niż w Tatrach, lecz każdy chce już wyjść i zdjąć z siebie mokre ubranie. Tempo jest całkiem niezłe.
Na zewnątrz jest jeszcze jasno, zatem szybkie przebranie się i w drogę do najbliższego marketu, aby uzupełnić zapasy trunków w postaci tokaju na dzisiejszy wieczór.