Monte Rosa zimą – schronisko Gnifetti (3647 m n.p.m.)
Minęła noc w schronisku Gnifetti (3647 m. n.p.m.). Pobudka dzisiaj trochę później, bo coś tam po godz. 6:00. Łeb boli, lecz trzeba wyjść z ciepłego śpiwora, założyć puchówkę, pójść po śnieg, załatwić potrzebę fizjologiczną, czyli standardowy poranek.
Plan jest taki, aby spakować się na 3 noclegi: czyli jedzenie, batony i ciuchy. Część rzeczy możemy zostawić tutaj, aby odciążyć plecaki. Trzeba wejść 600 metrów wyżej i to cała droga po lodowcu. Za oknem dzieje się, wieje jak cholera, pada śnieg, generalnie zadymka na 102.
Jołę znowu poskładało, mój ból nasila się coraz bardziej, samopoczucie średnie, jedzenie trzeba wmuszać w siebie. Do tego prognozy pogody z Polski nie są pocieszające: wiatr 40-50 km/h, widoczność słaba, pada śnieg -> wszystko to zmusza nas do podjęcia decyzji czy idziemy do góry czy zostaniemy jeszcze jedną noc na tej wysokości, aby się lepiej zaklimatyzować i przeczekać niesprzyjającą pogodę. Przez ogromny ból głowy wszystkich uczestników ducha walki w zespole nie ma, a głos rozsądku podpowiada, aby zostać tutaj jeszcze jedną noc.
Klamka zapadła, zatem trzeba teraz się przemóc i wyjść na zewnątrz, aby załatwić „grubszą” potrzebę fizjologiczną. Tak, łatwo powiedzieć a trudniej wykonać. Wydawało mi się, że znalazłem w miarę ustronne miejsce, lecz przez podmuchy wiatru miałem toaletę razem z gratisowym myciem tyłka, co przy -16 nie jest przyjemnym doznaniem. Teraz szybko trzeba natopić śniegu na 4 termosy i zrobić herbatę. Złożyliśmy materace na podłogę, każdy wskoczył w swój śpiwór i teraz w ciepełku mogliśmy opowiadać o pierodołach. Powieki same opadały, więc większą część dnia po prostu przespaliśmy. Gdy ból głowy przeszedł i generalnie każdy trochę lepiej się poczuł, można było pomyśleć o obiedzie: pure z prawdziwą cebulą i kabanosami. Pyszna sprawa.
Warunki kuchenne są tu extra: jest gaz, z którego możemy korzystać, wczoraj zjedliśmy zostawiony przez kogoś makaron. Pomieszczenia są całe drewniane, a kuchnia wyłożona jest blachą. Szkoda, że w Polsce nie ma takiej kultury i chęci ludzi odpowiedzialnych za rozwój turystyki, aby utrzymywać coś podobnego.
Krótka dygresja: u nas tylko słyszy się o zamykaniu (np. Szałasiska i Rąbaniska w Tatrach) kolejnych miejsc noclegowych i ograniczaniu ruchu taternickiego, bądź o chorych przepisach dotyczących dzierżawy górskich schronisk. Dziwne, że w kraju niedaleko położonym od Polski też dba się o przyrodę, lecz w kompletnie inny sposób. Nie polega to na wyłączeniu z ruchu turystycznego kolejnych rejonów górskich, lecz na szeroko rozumianej edukacji młodzieży. A u nas najlepiej wszystko zamknąć, zlikwidować kolejne szlaki, nie wpuścić grotołazów do jaskiń w celu jej ochrony. Czasami dochodzę do wniosku, że po co nam taka ochrona przyrody, skoro jedynym sposobem jej zobaczenia to będą historyczne zdjęcia z miejsc, gdzie kiedyś jeszcze można było chodzić? Ciekawe, czemu dyrekcja TPN nie wprowadzi zakazu wjazdu dorożek oraz sani na drodze do Morskiego Oka czy do schroniska Ornak? Nie powinno się tak generalizować, lecz przecież to są „turyści”, którzy generują największą ilość śmieci i najbardziej dewastują przyrodę. Odpowiedź prosta -> dudki….
Dostaliśmy wiadomości, że prognoza pogody na jutro jest bardzo optymistyczna, zatem tuż po wspaniałym zachodzie słońca zajęliśmy odpowiednie pozycje i zapadliśmy w objęcia Morfeusza.